Przemyślenia · Z życia wzięte

Największy błąd życia

Czyli usługiwanie, wyręczanie, nadskakiwanie, próby zasłużenia, nienarzucanie się i odciążanie innych. Jednym słowem: dawanie za dużo. Gdybym mogła cofnąć czas, to jest jedyny błąd, który próbowałabym naprawić (może jeszcze niszczenie sobie zdrowia albo marnowanie czasu zamiast uczyć się języków i ćwiczyć fizycznie). Ale czuję, że naprawienie błędu ,,dawania za dużo” prawdopodobnie polepszyłoby nieskończoną ilość dziedzin w moim życiu.

Pragnienie bycia samowystarczalną (bo tak jest bezpieczniej) i pragnienie bycia lubianą (bo jak cię zostawią, to będzie niebepiecznie) sprawiło, że całe życie żyję w opętaniu myślą, że trzeba zasłużyć, że trzeba się starać dla tej drugiej osoby, że trzeba ją odciążać od problemów, że nie można jej swoją osobą dokładać problemów, że trzeba nadskakiwać, rozpieszczać, żyć pod dyktando tej drugiej osoby, że trzeba się łasić, uważać na swoje słowa, troszczyć się, nadskakiwać. Że przecież dopiero to ludzie doceniają i lubią z takimi osobami przebywać- zarówno potencjalne faceci, jak i przyjaciele, jak i pracodawcy.

Kobiety od zawsze były wychowywane na potulne, grzeczne, poświęcające się. Kobieta od wieków w kulturze jest pokazywana jako ta, co daje- życie, miłość, poświęcenie itd. Facet ma zdobywać. Ona ma dawać. Wydaje mi się, że mama próbowała mnie wychować na kogoś innego niż ,,frajerskiego dawacza”, ale problem polaga na tym, że ona sama jest dawaczem. A dzieci uczą się i kopiują to, co widzą w pratyce u rodzica, a nie to, co rodzic im przekazuje w wiedzy teoretycznej. Moja mama była wychowywana przez ojca alkoholika, który codziennie życzył sobie, żeby mama, jej siostra i ich mama szorowały mieszkanie, oczywiście codziennie domowy obiad, uwielbienie dla pana i władcy, nie odzywaj się, nie podskakuj, nie liczysz się, na wygody trzeba zasłużyć itd. Część tego mama przeniosła na mnie. Podejrzewam, że przez to wychowanie i niskie poczucie własnej wartości moja mama usługiwała tacie. A on i tak odszedł. Zawsze myślałam, że powodem było to, że mama była za brzydka (nie chciało jej się o siebie zadbać po ciąży, bo była umęczona wyręczaniem taty we wszytkim). Może przez doświadczenie rozwodu moja mama nauczyła mnie, że kobieta musi być supersamodzielna, polegać tylko na sobie, bo nigdy nie wiesz, kiedy ktoś cię zostawi, trzeba być szóstkowym uczniem, samemu wszystko ogarniać, wszystko wiedzieć, bo nie ma co oczekiwać tego od faceta- to rodzi zbyt naiwną zależność.

A potem trafiłam na pierwszego faceta, który mnie zechciał (wcześniej nie dążyłam do tego, by z kimś być, ale skoro on chciał, to może warto spróbować). No i weszłam w rolę perfekcyjnie, nawet mi się podobała, takie wyświadczanie przysług, dbanie, zabieganie o wygody dla niego, taki odpowiedzialny związek, porządny, od razu jak stare małżeństwo. Ale po czasie zauważyłam, że facet nie robi nic, skupia się tylko na przesadnym gadaniu jak to ja ciebie wzniośle i czysto kocham (wręcz czczę), opowiadał bajki o przyszłości, ale teraźniejszość była męcząca (wszystko na mojej głowie), stresująca (o obowiązkach ja muszę pamiętać) i rozczarowująca (czy naprawdę nie jestem wystarczająco wartościowa, by się dla mnie starać? By odpowiedzieć staraniami na moje starania?). Spróbowałam z drugim facetem. Choć nie pasowało mu, że etapy związku tak szybko idą do przodu, to kiedy finansowo przycisnęła go wyprowadzka kolegi z pokoju, (łaskawie) zgodził się, byśmy razem zamieszkali. I chwała bogu, bo dzięki temu szybciej zobaczyłam, że panu katolikowi na papierze wszystko przeszkadza, ma wieczne fochy o moje słowa, zachowania, żarty. A ja znowu weszłam w rolę- jak będę grzeczna, będę sprzątać po wszystkich trzech facetach w mieszkaniu, gotować itd, to raz, że koledzy będą mu zazdrościć takiej fajnej dziewczyny, dwa, że on będzie się cieszyć, że ma taką fajną dziewczynę, a trzy, że moje starania sprawią, że on odpowie mi tym samym: staraniami. Oczywiście, że nie podziałało, bo dopłacałam do interesu bardzo dużo, a profitów nie miałam z tego żadnych. Wyprowadziłam się po roku. Ten sam błąd ponownie powtórzyłam z facetem numer jeden, do którego niestety wróciłam z braku innych opcji. Ten sam błąd powtórzyłam w pracy w Australii. Wszak dostałam wizę, podwyżkę, bonusy i uznanie w pracy za to moje staranie się ponad siły, ale straciłam przy tym zdrowie, mnóstwo czasu na nadgodziny i zarabiałam 20 tysięcy mniej niż mój kolega z zespołu, który podlegał pode mnie. Ja byłam jego szefem, a on zarabiał 20 tysięcy na rok więcej ode mnie : ) I ten sam błąd powtórzyłam z facetem z pracy, nad czym najbardziej ubolewam, bo naprawdę chciałam, żeby został. Dlatego rozpieszczałam, przejmowałam się jego humorkami, gorszymi dniami, karmiłam, tuliłam, a facet wybrał zdzirę, która jedynie marudziła, żądała i wymyślała mu zadania, a potem naburmuszona narzekała, że on za mało robi. Bo właśnie takie kobiety wygrywają- w pracy wygrywają wyższe pensje i lżejsze obowiązki, w miłości wygrywają zaangażowanie facetów, a w kręgu znajomych wygrywają uwagę i podziw.

Bo okazuje się, że właśnie NIE można być niezależną i usłużną, bo wtedy jedynie przyciąga się sępy, które nas oskubią, wyruch…, po czym wyrzucą do śmietnika i całą tą energię, którą w sępy wlaliśmy, sępy przekażą szmatom, które jedyne co robią, to bezczelnie wymagają. Musiałam napisać to tak dosadnie, bo może wtedy i do mojego małego móżdżku w końcu ta życiowa prawda dotrze.

Przetestowałam to zachowanie na swoim facecie-współlokatorze. Gość od prawie dwóch lat przejmuje moją dotychczasową rolę, stara się, zabiega, łasi. (Niestety to tylko powoduje we mnie coraz mniejszy szacunek do jego osoby. Może też mam mentalność faceta. Tak samo pewnie faceci tracili szacunek do mnie). Jak tylko zdarzy mi się zrobić coś ,,za dużo”, to facet od razu osiada na laurach, pokazuje fochy, olewa mnie, zapomina o prośbach itp. To samo było z facetem z pracy- poszłam na firmową imprezę z myślą, że chcę z nim zatańczyć, pokazać jaka jestem super i wykorzystać to do podbudowania ego. A potem niech każdy idzie w swoją stronę, bo przecież to i tak się nie uda, ani on nie pasuje do mnie, ani ja do niego. Ale facet uparcie wysyłał wiadomości, spędzał ze mną każdą przerwę w pracy, otwierał się, zabiegał, kręcił się w pracy w ,,moich miejscach”, jęczał o to, by pozwolić mu odwieźć mnie do domu, aż się zgodziłam, kiedy poprosił o przerwę, żeby jego dziewczyna się nie dowiedziała, to on był tym, który po miesiącu błagał, żebyśmy wrócili do tego, co zbudowaliśmy między sobą, bo tęskni (i nie, nie było to podyktowane przerażeniem, że odcięłam go od seksu, bo po tym ,,powrocie” więcej rozmawialiśmy, żarliśmy ulubiony jogurt, gotowaliśmy, chodziliśmy po lesie i mieliśmy w pracy drzemki- ok, on spał, a ja przyklejałam się do jego boku). Ale gdy tylko ,,straciłam” pewność siebie i zaczęłam mu dogadzać, facet swoje ,,chciałbym spróbować być z tobą” zamienił na ,,nie mogę 12 lat związku wyrzucić do kosza, za dużo mamy wspólnych rzeczy, nie da się tego rozplątać”. I uważam, że sało się to dlatego, że tamta była ,,o mnie, dla mnie, przy mnie”, a ja ,,za dobra” i postawiłam go na piedestale.

Dla wielu czytających pewnie mówię dzisiaj same banały. Ale takiej niezależności i wyręczania innych uczyła mnie mama, i babcia, i nauczycielki w szkole za to chwaliły, i w pracy takie podejście się sprawdzało (tylko powierzchownie, bo więcej bym ugrała będąc bezczelną suką), no więc skoro wszystkie te autorytety pokazywały mi, że właśnie taką drogą grzecznej, usłużnej i niezależnej trzeba iść, to jak miałam im nie wierzyć? Przecież każdy lubi jak coś się za niego zrobi, żeby nie musiał się męczyć (przynajmniej ja lubię). I każdy podziwia tych, co dają sobie radę ze wszystkim (ale chyba to przystoi tylko facetom). I nikt nie lubi tych bezczelnych egoistycznych szmat (przynajmniej ja nie lubię). Nie wiem, czy chciałabym teraz w taki sposób ,,manipulować” kolejnym facetem, żeby w końcu być kochaną, docenianą i szanowaną. Bo ja nie lubię bezczelnych suk, nie chcę być jak one. Chciałabym kochać, dbać i wspierać. Pewnie jest gdzieś ten ,,złoty środek” między kochać a wymagać, ale patrząc na dziewczyny, którym jest w życiu najlepiej i są traktowane tak jak mi się marzy, ten ,,złoty środek” jest trochę za daleko punktu, który ja uważam za równowagę pomiędzy dawaniem facetowi, a wymaganiem od niego. Ten ,,złoty środek” jest na tyle daleko, że wydaje mi się, że w związku mogę albo tylko kochać, albo tylko być kochaną. Bo jak zacznę kochać, to ta druga strona zawsze przestaje. A mi naprawdę marzy się, by miłość działała w obie strony. W przeciwnym wypadku związek jest pusty, jednostronny… Obecny facet się do tego nie nada, bo pewne osobniki, ze względu na egoizm i brak empatii, nigdy nie osiągną pewnych poziomów rozwoju (poza tym, liczne kłótnie i złośliwe czyny zostają w człowieku jak blizny i w pewnym momencie jest ich za dużo- to już nie nadaje się na wybaczanie i robienie dobrej miny do złej gry)- więc tu już nie potrafiłabym wymagać, tu jedyne co czuję to ,,nie chcę już nic od ciebie, nie chcę nagle tej łaski, o którą błagałam wręcz przez 10 lat”. Ale do końca życia będę żałować, że nie używałam wystarczająco głowy w związku z facetem z pracy, bo nawet teraz nie potrafię go nienawidzić mimo tego wszystkiego, co się stało i jak zostałam potraktowana. Hym, może jednak niczego się nie nauczyłam, skoro wciąż za nim tęsknię?

33 myśli w temacie “Największy błąd życia

  1. Nie bez powodu mówią, że na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Dawałaś z siebie za wiele, byłaś służalcza i odbijało Ci się czkawką. Ja już dawno zrozumiałem że nie warto. Sam kiedyś byłem taki, że do każdego z sercem na dłoni, dawałem z siebie ile mogłem, tylko problem kuźwa w tym, że większość ludzi tego nie doceniała. Czy to w związkach, czy w relacjach międzyludzkich, nie warto dawać z siebie więcej niż ktoś ci daje. A jak ktoś zaczyna cię wykorzystywać, to trzeba w porę powiedzieć dość. Czasy gdy kobieta robiła za służącą jaśnie pana dawno się skończyły. Na szczęście. Dziś wiele kobiet oczekuje od partnera by dawał tyle samo, a jak nie to spier…. 😅

    Polubione przez 1 osoba

    1. Tylko właśnie najgorsze jest to, że nadal kładziemy dogłowy dzieciakom, w domu i w szkole, że trzeba być grzecznym, pomagać, oddaj młodszemu bratu bo przecieżjesteś duży, ustąp itp, itd. A potem te dzieciaki zderzają się z rzeczywistością, gdzie osoby, które siebie stawiają na pierwszym miejscu, chodzą tym oszukanym dzieciakom po głowie : ( Dorośli już to wiedzą, a dalej kładą to dzieciom do głowy.
      Ja w sumie wymagam od partnera dawania tyle samo, ale tak jakoś się składa, że albo faceci są leniwi/ większość to gapy, albo ja tylko na takich wpadam, ale po czasie takiego 50%-50% zaczyna się, że facet zapomniał dopilnować, coś zrąbał, źle się czuje, zawali. I wtedy co? Muszę przejąć ten obowiązek, i następny, itd. Może po prostu trafiam na gapy. Może oni testują, ile ja-frajerka od nich przejmie obowiązków. Nie wiem : (

      Polubienie

    1. W sumie uważam, że obecny model też jest trochę zły, bo kobiety są tak absolutnie samodzielne, lepiej wykształcone i wszystko zrobią lepiej, że aż odmawiają pomocy, albo matkują swoim partnerom, albo faceci nie widzą celu w pomaganiu im, no bo przecież ona zrobi lepiej. (przynajmniej ja wpadłam w taką pułapkę). Z kolei tradycyjny model też nie był dobry, jeśli facet zaczynał nadużywać swojej władzy i autorytetu. Sama nie wiem, który z tych systemów wspierać.

      Polubienie

        1. Myślę, że najmniej proste jest znaleźć osobę, która nas na tyle szanuje, żeby na jakiś kompromis się zgodzić (pewnie dlatego w dawnych czasach faceci nie szli na kompromisy, bo skoro on zarabia, wszystko daje, to czemu on ma się naginać na kompromis : ( ).

          Polubienie

  2. Dużą rolę w moim wychowaniu miał ojciec który w zasadzie mówił niewiele. Ale zawsze mi wpajał żebym była niezależna od nikogo i miała swoje pieniądze i wykształcenie. No i zawsze chciałam partnera ale jakoś się do tej pory nie trafił zawsze tacy o jakich piszesz. Niestety muszę się pilnować bo też wpadam w coś takiego że jak się zaangażuję to chciałabym „nieba przychylić”. I wtedy męskie ambicje już siadają i zamieniają się w dziecko w domu.

    Polubienie

    1. Może przez to, że ktoś nam wmówił, że najważniejszą świętością jest samowystarczalność (bo mi też to mama powtarzała), to przyciągamy facetów, którzy czekają z zegarkiem w ręku, aż zaczniemy ich wyręczać, bo jesteśmy takie samowystarczalne, że wystarczy dla obojga? A że faceci to częściej leniwce niż kobiety, to chętnie poddają się tej dynamice ,,ja mogę siedzieć i się obijać, a ona załatwi „. Ale szacunku przez to dla nas nie mają 😕

      Polubione przez 1 osoba

    1. Wydaje mi się, że jak facet nie musi się starać i nie wymaga się od niego, by inwestował, to taki gość wchodzi w rolę dziecka-eymagacza, bez szacunku za to, co dostaje. Szkoda, nie podoba mi się taka dynamika. Przeczy moim idealizacjom ,,partnerstwa, równości i dojrzałości ” (dojrzali ludzie się odwdzięczają, doceniają, nie? 😑). I wpycha mnie to w łapy manipulacji (muszę go olewać i nie być ,,za dobra”, bo inaczej będę stratna). Ehh 😅

      Polubienie

  3. trochę mi w tym tekście zgrzytało połączenie niezależności i tej (kompulsywnej?) potrzeby dawania, bo jedno przeczy drugiemu i na odwrót, dopiero jak zamieniłem „niezależność” na „samodzielność” lub „samowystarczalność” sprawa stała się jakby bardziej klarowna… co tu jest kłopotem w tej sytuacji, co może może być przyczynkiem do stworzenia sobie zeń problemu?… chyba ta samodzielność właśnie, a raczej nie ukrywanie jej przed tą druga osobą, bo sama samodzielność jako taka jest jak najbardziej okay… to jest tak: dajesz dużo facetowi /temu lub innemu/ w sensie – pomagasz, usługujesz, wręcz robisz coś za niego /taki rodzaj nadopiekuńczości/, a tu zero wdzięczności… koleś nie poczuwa się do tego, aby coś dać Tobie, tylko bierze jak swoje, jak należny sobie gratis… dlaczego tak może być?… być może on nie widzi takiej potrzeby, aby dawać coś Tobie, skoro widzi, że świetnie sobie dajesz radę bez jego pomocy, to po co ma się sprężać?… faceci mimo swojej prostoty bywają bardzo różni w swoich oczekiwaniach wobec kobiet… jedni na przykład nie lubią księżniczek na ziarnku grochu, drudzy z kolei takie uwielbiają, wręcz marzą o tym, aby im ten groch spod zadka usuwać… ale co z tego, skoro taki ptyś widzi, że ta jego księżniczka nie tworzy sobie problemu nawet z całego worka tego grochu, że umie usunąć sobie ten groch sama… to po co on ma coś wtedy w ogóle robić?… więc nie robi nic… p.jzns 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Myślę, że mimo całego ruchu ,, kobiety i mężczyźni są równi, a związki powinny być równe i partnerskie „, to faceci nadal chcą być tymi rycerzami usuwającymi groch spod zadka, a panie chcą kogoś, kto ten groch usunie (wyjątki wśród panów nie pragnących ,, trochę -księżniczki” są rzadkie, plus uważam, że wiązanie się z takimi nie ma celu, bo tacy chcą być synami, nie partnerami, nie doceniają, trzeba za nich myśleć, a z biegiem czasu ci panowie czują się wykastrowani i że pani im matkuje. I zdradzają, bo lepiej czują się w towarzystwie nowo znalezionej księżniczki- dają, ona pieje z zachwytu 😄). Uważam, że panie mogą być samowystarczalne w każdej innej dziedzinie, ale w związku nadal dynamika powinna być: on zabiega i inwestuje, ona z kolei bierze te przysługi i wyraża wdzięczność. Bo jak nie, to taka samowystarczalna pani przyciąga tylko wymagających ptysiów, którzy chcą być znowu czyimś synem, albo jak mówisz: jej samowystarczalność wyłącza w nich umiejętność bycia ,, dającym facetem „. I męczy się każda strona. To ,,nienaturalne” gdy ona obsługuje pana i władcę, to nie dynamika ,, mąż -żona”, to dynamika ,,matka-syn”. Może i niektórym to ,,pasuje”, ale podejrzewam, że są to osoby o niezdrowych wzorcach, skrzywdzeni w dzieciństwie, o niskim poczuciu własnej wartości (mi taki układ ,,odpowiada”, lubię dbać, ale bierze się to z lęku, że tak musi być,. To takie uzależnienie od poczucia euforii, że tak ładnie się poświęcam itd).

      Polubienie

    1. Cieszę się, bo ten błąd jest strasznie bolesny. I cieszę się też ,,egoistycznie”, bo skoro masz go za sobą, to jest nadzieja, że i ja kiedyś będę mogła powiedzieć, że mam go za sobą, a nie że nadal w nim siedzę.

      Polubienie

  4. Hm, nie zgodzę się tylko z tym, że bycie niezależną łączy się z byciem usłużną. Można być niezależną i umieć sobie świetnie radzić, ale jednocześnie nie przymilać się i nie otaczać innych przesadną opieką ani nie wyręczać. Myślę, że pewna moja bliska koleżanka taka właśnie jest. Czasami np. celowo wymagała od faceta, żeby się czymś zajął. Ja sama nie, bo nie jestem opiekuńcza i raczej zajmuję się tylko sobą, ale też nie jestem tak niezależna, jak bym chciała, może w pracy bardziej.
    A tak poza tym to u mnie też tak działało, że zniechęcało mnie, gdy jakiś facet się starał. 😉 Ale to trochę toksyczne i generalnie nie polecam, nie da się w ten sposób stworzyć związku, może nawet to jest strategia, żeby tego uniknąć. Ale kiedy ja zaczynałam być szorstka, to raczej po to, żeby dać do zrozumienia, że nie chcę tego ciągnąć (bo po co się normalnie komunikować…).

    Polubienie

    1. Prawda, że niezależność nie równa się służalczości. Aby osiągnąć ten służalczy stan, to niezależna osoba musi mieć też jakieś niskie poczucie własnej wartości, zły ogląd na miłość (to poświęcenie, trudna praca, zasługiwanie) itd. Niezależni czasem przyciągają osobniki, które chcą skorzystać z takiego źródełka wyręczania, wsparcia itd i to już od ,,naiwności i desperacji” niezależnego zależy to, czy niezależny będzie się zachowywał jak dawacz, czy wybierze swój komfort i nie da sobie wejść na głowę.
      Taka dziwna teoria- może obie jesteśmy delikatnie ,,jak facet”, skoro starania faceta nas zniechęcają? Granice między płciami i rolami się zatarły i odpowiadamy na bodźce od facetów nie tak ,,jak to leżało w naturze kobiety”. Mi czasem starania faceta kojarzą się z tym, że on chce mi zabrać moją niezależność, uniesamodzielnić mnie i zrobić zależną od siebie 🤔 to jakieś trust issues 😄

      Polubione przez 1 osoba

  5. Gdyby analizę stosunków społecznych opierać tylko na podstawie ostatnich 100 lat to faktycznie Twoja wizja – trafnie zdefiniowana „frajerskim dawaczem” – mogłaby wyjaśniać wiele problemów społecznych. Ale niestety, wielowiekowe doświadczenia epoki patriarchatu (nie wiem jak było w matriarchacie) wywarły na facetach właśnie piętno „dawacza” może nie frajerskiego, ale jednak. To on miał/ma obowiązek: chronić rodzinę przed niebezpieczeństwem, a na polowaniu zdobywać pożywienie i inne benefity. A więc facet ma zdobywać, ale raczej nie kobietę tylko środki na utrzymanie jej i rodziny.To, że tego czasami nie robi, a obowiązki przejmuje kobieta, lub najstarsze dziecko (!) świadczy tylko o wypaczeniu relacji społecznych, rodzinnych i międzypłciowych.
    Czy jest to największy błąd życia? No nie wiem, skoro życie jest przed Tobą, a największe błędy (rodzina, zdrowie, mieszkanie, praca, ponowne rozczarowania emocjonalne, stabilizacja, reemigracja, itp.) jeszcze czekają w kolejce. 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. Chyba właśnie tego zabrakło w moim poście. Bycie dawaczem jest największym błędem życiowym, bo jestem kobietą 😄 i o ile w pracy/ wśród znajomych ani kobieta, ani facet nie powinni się poświęcać i dawać więcej, próbując zasłużyć czy obłaskawić ludzi (bo rezultat to brak szacunku od tych ludzi dla nas), o tyle w związku tak, to facet powinien być ,,dawaczem”. Bo taka jest jego natura, bo tak to ustawiła natura/bóg. I nie ma w tym nic złego. Teraz głosimy, że obie płcie są równe, a związek ma być równy i partnerski, a jak facet nie umie, to trzeba przejąć rolę, by go wspomóc/ odciążyć, bo lojalność, a może on ma depresję. Ale to chyba zły tok myślenia – jak mówisz, to wypacza relacje społeczne, facet to facet i potrzebuje ,,stymulacji, rywalizacji, potrzebuje dawać, inwestować, starać się „, w przeciwnym razie staje się synem swojej partnerki, jest ,,wykastrowany”, nie docenia, czuje się źle sam ze sobą, a potem odchodzi z księżniczką, przy której został doceniony jako facet 😄
      Te wielkie błędy jak rodzina i mieszkanie na razie mi nie grożą, przynajmniej nie z tym facetem. Tyle dobrego. Z resztą sobie już umiem radzić (ok, nie z rozczarowaniem emocjonalnym).

      Polubione przez 1 osoba

  6. Ja też nie chciałabym być jak te suki, ale usłużna już też być nie umiem. Stanęłam chyba gdzieś po środku i obserwuję. Może to nie najlepsza miejscówka, ale nie mam ochoty odchorowywać usłużności, bo ona zwykle generuje we mnie spadek formy i jakieś niedyspozycje. Dlatego polubiłam swoje bunty, coraz częściej daję im dojśc do słowa… i jestem w tym spełniona.

    Polubienie

Dodaj komentarz