Bez kategorii

Śmieszne firmy

Szukałam pracy kilka miesięcy i naczytałam się wielu idiotycznych ofert pracy. Najlepsze jest to, że te oferty niekoniecznie piszą menadżerzy/ właściciele tych firm. Często jest to zlecone osobom zewnętrznym, rekruterom, ,,łowcom talentów”, którzy powinni wiedzieć, jak wykonać tę pracę. Mało tego, tym ludziom płaci się za wykonanie tej roboty (napisanie ogłoszenia, przejrzenie CV i listów motywacyjnych, wykonanie telefonu do potencjalnych pracowników i zebranie informacji, umówienie ich na rozmowę o pracę ze swoim zleceniodawcą, poinformowanie kandydatów czy odpadli czy nie). I dziwię się, że wiele ofert pracy wygląda fatalnie, skoro ktoś komuś zapłacił za ich napisanie i umieszczenie. I tak widziałam oferty:

  • mówiące mi w kwietniu, że proces rekrutacyjny kończy się 14go lutego (ktoś dodawał tę ofertę pracy wciąż i wciąż po tym jak wygasała, bez poprawienia w treści oferty dat końca rekrutacji)
  • oferty z wyraźnie zaznaczoną lokalizacją jako ”Sydney”, a potem w ostatnim zdaniu oferty jest napisane, że trzeba przenieść się do innego stanu (województwa), bo praca jest stacjonarna i w Melbourne (to jakby pojechać z Warszawy do Budapesztu, przybliżona odległosć)
  • oferty rekrutujące na ”inżyniera projektu”, po czym w tekście cały czas jest wspominane ,,jako nasz menadżer twoje obowiązki to…”. No to rekrutują na inżyniera (niższy szczebel) czy menadżera (wyższy szczebel)?
  • oferty pracy z tak dużą ilością emotikonków, że podejrzewam, że została napisana przez nastolatkę
  • ofertę, która zaczynała się słowami ,,szukamy naszego tęczowego jednorożca, może to akurat ty” (chyba miało to podkreślić fakt, jak niespotykanego zestawu umiejętności szukają)
  • oferty pracy, które pojawiały się regularnie co dwa miesiące przez półtora roku (czyli firma znajdowała pracownika, praca okazywała się gówniana, pracownik się zwalniał, oferta pracy wracała na stronę i tak w kółko? Chociaż czasami są takie oferty-duchy, wstawiane tylko po to, żeby firma mogła udowodnić, że nie może znaleźć zastępcy za obecnego pracownika, dlatego chce tego pracownika sponsorować. Ta oferta pracy-duch jest wymogiem ze strony rządu- trzeba pokazać, że szukało się zastępstwa wśród Australijczyków, no ale ,,niestety” się nie udało, więc naszemu pracownikowi trzeba dać/ przedłużyć wizę)
  • była też oferta pracy całkowicie zdalnej, bez wyściubiania nosa z własnego domu, z adnotacją, że kandydat musi być zaszczepiony na grypę co roku (nie, nie na koronę, na grypę. Pracując z własnego domu. Nie mając kontaktu z pacjentem- jestem w branży medycznej, więc czasami rozumiem, że szczepienie to wymóg ze względu na kontakt z pacjentami, ale na pracę zdalną. I w dodatku na grypę?)
  • no i standardowo oferty z długaśną listą obowiązków pracowych, a potem pensją jak dla stażysty

Ale najbardziej podobało mi się, jak niektóre firmy na siłę próbowały podążać za schematem jakby pisały wypracowanie do szkoły według klucza: kilka słów o firmie, kilka słów o pracy, zakres obowiązków, nasze wymagania w podpunktach i ,,cudowności wynikające z pracy u nas”. Czasami jeśli nie ma jakichś wybitnych cudowności z racji pracy w jakiejś firmie, to może nie ma sensu ich na siłę wymyślać, bo przynosi to więcej szkody niż pożytku : ) I tak w na siłę wymyślonych cudownościach pojawiały się takie kwiatki jak:

  • firma ma własny parking na twój samochód! (no czad, normalnie nie wierzę, cóż za dogodność, szczególnie że mnóstwo firm ma miejsca parkingowe, nie widzę tutaj powodu do czucia się wyjątkowym)
  • możesz pracować na naszym genialnym sprzęcie i świetnych maszynach (no normalnie dziękuję za łaskę i możliwość używania maszyn do wykonania pracy, której ode mnie oczekujecie. Jakbym była studentem albo zapalonym gadżeciarzem, to może sikałabym po nogach, mogąc odpalić jakiś mikroskop, ale błagam, ,,pracuj u nas, bo możesz dotknąć genialnego sprzętu” to kiepska zachęta dla osób, które już w tej branży siedzą i chcą po prostu zarobić i rozwijać karierę. Ten ,,genialny sprzęt” zresztą często okazywał się piecem na próbki i wytrząsarką, nic bardziej zaawansowanego.)
  • gwarantowany pełny wymiar godzin, aplikujesz o pełny etat i niesamowite, dostaniesz serio te 40 godzin pracy! (no niesamowite, serio? Kto by pomyślał, że tak to działa, jak się oferuje PEŁNY etat. Oferty pracy w Australii najczęściej mówią: oferta to pełny etat, płatne 80 000 tysięcy rocznie plus emerytura. Więc tak teoretycznie czy dacie mi te 40 godzin czy nie, i tak powinniście płacić mi te 80 tysięcy. Więc to ja mam się cieszyć, że jestem u was aż 40 godzin, czy wy się powinniście cieszyć, że ja u was jestem 40 godzin, skoro niezależnie od czasu dostanę 80 tysięcy)
  • kafejka w miejscu pracy! (w której i tak musisz sobie kupić jedzenie za własne pieniądze. No tak ogólnie to kafejki i bary otwierają się koło biur, żeby zarobić na pracownikach chodzących na obiady. Rzadko widzę biura, przy których nie ma ani jednej miejscówy z jedzeniem)
  • praca w ładnym miejscu! (oferta pracy dotyczyła sydnejowego zadupia w środku lasu, gdzie nawet nie dojeżdża już ani autobus, ani pociąg. Ale oferta chwaliła się, że nie spotkasz na drodze korków, jadąc tam- bo nic innego tam nie ma i nikt tam nie jeździ)
  • praca w zespole, który myśli jak ty! (nie znacie mnie, a ja was, jak możemy na wstępie mówić, że myślimy tak samo? Poza tym, czy zespół nie powinien mieć osób myślących w różny sposób, żeby podyskutowały i żeby każdy wpadał na inne pomysły i rozwiązania? Zamiast tworzyć kółko wzajemnej adoracji? No chyba, że to była oferta wstąpienia do partii politycznej : ) )
  • nasza firma będzie neutralna pod względem emisji dwutlenku węgla do 2030 roku (ja rozumiem, że dla kogoś jest ważna ekologia i może etyka i moralność nie pozwala mu na pracę w miejscach, które szkodzą planecie. Ale moja była firma miała wymóg względem naszych dostawców, żeby podpisywali w umowie, że nie korzystają z pracy niewolniczej. Wszystko pięknie, ładnie, gdyby nie to, że najwięksi nasi dostawcy byli firmami z Malezji, która płaciła i traktowała pracowników chyba tylko o 1% lepiej niż niewolnika, żeby ,,spełniać wymogi”. Więc ta neutralność pod względem emisji CO2 pewnie też tak wygląda- mamy ładny certyfikacik, a i tak obchodzimy prawo na około)
  • możesz używać naszej lodówki i kuchni do przechowywania swojego obiadku i jego odgrzania! (łał, może jeszcze ktoś napisze, że mam prawo oddychać powietrzem, które wychodzi z klimatyzacji zainstalowanej na terenie pracy?)

Dla mnie ,,cudowności wynikające z pracy u nas” to: dajemy pieniądze na szkolenia i kursy z certyfikatami dla naszych pracowników, dajemy ubezpieczenie zdrowotne, możesz kupić nasze suplementy na przecenie, masz ekstra dni wolne w roku, albo chociaż wolne na swoje urodziny, możesz pracować z domu albo hybrydowo, płacimy na ciebie wyższe składki emerytalne (zamiast standardowych 10%, dajemy 15 albo 17% wartości twojej wypłaty- w Australii jak ktoś mówi, że zarabia 80 tysięcy rocznie, to to jest jego kasa i podatek jaki płaci państwu, do tego pracodawca płaci 10% wartości tych 80 tysięcy jako składki emerytalne. Jeśli za rok rząd zarządzi, że składki emerytalne to teraz musi być 11% pensji, to wy nadal dostajecie 80 tysięcy, a wasz pracodawca teraz musi płacić ze swojej kieszeni większą składkę. Więc to, że firma oferuje 15-17% na emeryturę, nie uszczupla waszych 80 tysięcy pensji). Benefitem jest nawet: jesteśmy prestiżową firmą, obsługujemy ważnych klientów i doświadczenie u nas będzie ładnie wyglądać na CV, dajemy karnet na siłownię/ do kina/ cokolwiek, dajemy więcej płatny/ dłuższy macierzyński/ sponsorujemy ci przedszkole.

Ale i tak nigdy nie zapomnę oferty na młodego inżyniera materiałów budowlanych, na którą zaaplikowałam zaraz po pierwszym przylocie do Australii. Przychodzę na rozmowę do biura na wysokim piętrze drapacza chmur w samym centrum miasta. Wszystko nowoczesne, schludne, na wysokim poziomie. No to pani najpierw nam musi zapłacić 10 tysięcy, a potem może u nas pracować. Co? No przecież będzie pani korzystać ze swojego laptopa podłączonego do naszego prądu! A potem odgrzewać obiad w mikrofalówce też podłączonej do naszego prądu! No i światło się nad panią świeci. A dodatkowo swój czas, na tłumaczenie pani podstawowych zagadnień naszego biznesu, będzie tracił nasz menadżer! Za staż trzeba zapłacić, ale za to ładnie wygląda w CV. ….no to może jednak mają racje te niektóre firmy, że jako ,,benefity pracy u nas” wymieniają to, że mogę użyć ich mikrofalówki do odgrzania obiadu, skoro istnieją firmy, które chcą, żebym im za to płaciła, mimo że już u nich pracuję i to oni powinni płacić za mój czas : )

36 myśli w temacie “Śmieszne firmy

  1. Musisz się pogodzić z tym, że poziom obsługi, nie tylko tej rekrutacyjnej, w Twoim nowym kraju jest … nieeuropejski. Może dlatego, że nie wolno stresować pracowników, bo się poskarżą i jeszcze pójdą na L4 dla poratowania skołatanych za opierdol, nerwów? 🙂

    Polubienie

    1. W sumie poziom urzędów i sklepów jest u mnie lepszy niż ten europejski, z tego co porównuję. W przeciwieństwie do Twojej australijskiej koleżanki, ja sobie Australię chwalę w tym zakresie (urzędy i służba zdrowia. To nie to co Polska, w której w tych dwóch instytucjach trzeba przepraszać, że się żyje). Rekrutację ciężko mi porównywać, bo nie pracowałam w Polsce.
      Ci pracownicy z szarganymi nerwami to chyba tylko w dużych firmach. Ci z małych i średnich jak ja często nie mają nic do gadania 😕

      Polubienie

  2. To szukanie tęczowego jednorożca brzmi jak zaproszenie na jakąś zboczoną gejowską imprezkę, a nie oferta pracy 😂😉 W Polsce też zdarzają się ogłoszenia na widok których oczy wychodzą z orbit, z tym że u nas pracodawcy mają coraz trudniej, bo młode pokolenia stawiają pracodawcom wymagania, a nie na odwrót i z czasem to pracodawca będzie musiał się nagimnastykować by przekonać do siebie pracownika a nie na odwrót. Czasy gdy pracodawca mógł dyktować dziwaczne warunki powoli odchodzą do lamusa.

    Polubienie

    1. Mam nadzieję, że te czasy, gdzie to pracodawca był świętością odchodzą do przeszłości. Bo czasami ich wymagania naprawdę są z kosmosu. Młodzisi ode mnie są ,,nadzieją” na wyprostowanie tego systemu (choć oni z kolei przeginająw drugą stronę). Cieszy mnie, że np teraz firmy starają się zachęcić pracowników np opcją pracy zdalnej, a nie tylko ,,my wymagamy, aty się ciesz, że cię chcemy”. To sprawiedliwszy układ, kiedy i oni musząo pracowników zabiegać.

      Polubienie

      1. Młodsi wydają sie być mądrzejsi, bo z jednej strony nie chcą tyrać jak starsze pokolenia, a z drugiej strony chcą pracować za porządną kasę. Pracodawcy nie będą mieli wyjścia, albo sie ugną, albo będą musieli sami zachrzaniać.

        Polubienie

        1. Nas rodzice uczyli, że ciężka praca popłaca i uszlachetnia. Naszczęście ci młodsi niż ja i Ty nie dali się już na to nabrać, dlatego mają zdrowsze dla siebie podejście do pracy. Zazdroszczę im tego, bo ja musiałam się tego na siłę nauczyć, a i tak często wracamdostarych złych nawyków i daję się pracodawcy zastraszyć.

          Polubienie

    2. to wcale nie jest wykluczone, że w ogłoszeniu o jednorożcu zawarty był ukryty przekaz, że firmę prowadzą jacyś ludzie LBGT /np. geje/ i takich właśnie pracowników poszukują, aby stworzyć zgrany zespół, złożony z ludzi grających na tej samej fali, w końcu z racji prześladowań to środowisko stworzyło swój krypto żargon… tylko dlaczego „zboczoną”?… procent zboczeńców wśród nich jest taki sam, jak wśród heteronormatywnych…

      Polubienie

  3. ostatni akapit to wypisz wymaluj scenka z Ziemi Obiecanej: https://youtu.be/wHW3k1et3Hk?si=su4YzcDBP0nDOkTd zresztą sam kiedyś trafiłem na firmę, która potrzebowała ochrony do eleganckiego sklepu, płace oferowali dobre, jak na późniejsze czasy w ochronie, ale trzeba było najpierw kupić od nich elegancki garniak za sumę połowy wypłaty, rzecz jasna potem obiecywali go odkupić w razie odejścia pracownika, ale już ja widzę te draki w tym temacie… tak w ogóle to większość ogłoszeń o pracę to była istna olimpiada, w której uprawiano konkurencję „kto komu robi większą łaskę”… miałem taki okres, że szukałem roboty z ogłoszeń, ale nawet jak znalazłem sensowne, to i tak się okazywała jakaś mina, jak się już dotarło na miejsce… chyba tylko ze dwa, trzy razy udało mi się wtedy dobrze trafić, ale co z tego, że płacą dobrze, że robota fajna, zespół i szefuńcio tudzież, skoro w tym zespole zawsze trafiała się jakaś menda z którą trzeba było wojować zamiast skupić się na robocie… p.jzns 🙂

    Polubienie

    1. Zawsze w biurze znajdzie się chociaż jedna menda do wojowania. Takie uroki życia w społeczeństwie. Takie mendy są i w pracy, i w rodzinie jest kolejna, wśród znajomych (co bujają się z naszymi znajomymi) jest trzecia, wśród sąsiadów czwarta. Każda dziedzina życia dodaje nam jedną mendę : )

      Polubione przez 1 osoba

      1. p.s. tak a propos wymogu posiadania własnego laptoka: swego czasu obowiązywał niepisany zwyczaj, głównie w firmach budowlanych i w ogóle w branży rzemieślniczej, że dobry fachowiec przychodzi do pracy w własnymi narzędziami, bo z praktyki wynikało, że takimi pracuje on najskuteczniej… oczywiście potem się to zmieniało, to firma zaczęła odpowiadać za dostarczenie narzędzi, poza tym same narzędzia bywają różne, trudno w końcu, żeby operator koparki musiał mieć własną koparkę… niemniej jednak, gdy jest umowa zlecenie z podwykonawcą, to on wnosi swój własny sprzęt, chyba że strony dogadają się inaczej… niewykluczone, że autorzy ogłoszenia o laptoku poszli po tej linii rozumowania… więc nie ma co stroić fochów „obrażonej Matyldy” tylko stawiać sprawę twardo: „okay, mogę u was robić, ale narzędzia (np. laptok) to wy mi dostarczcie, a jak nie to wypad”…

        Polubienie

        1. p.s.2. może teraz gadam, jak jakiś Konfederata, ale w normalnym systemie wolnorynkowym wszystko jest do dogadania między stronami, to socjalizm usztywnił różne reguły gry, ustalił, jak powinna wyglądać umowa transakcji „kupno-sprzedaż czasu” i pewne warianty takiej umowy nagle się stały niemożliwe, w tym sensie, ze wielu ludziom nawet do głowy nie przychodzą…

          Polubienie

          1. Ja wolę jak za dużo nie ma do dogadywania się między stronami, tylko reguły są trochę bardziej określone jakimś prawem albo coś. Bo wtedy czuję się pewniej i bardziej wiem, na czym stoję. System ,,do dogadania” bazuje za mocno na tym, że wszyscy są uczciwi, nikt nikogo nie naciągnie i nie wkręci. A wiadomo, że to niemożliwe. Lepiej żeby były jasne reguły, albo chociaż fundamenty, których się nie łamie.

            Polubienie

            1. prawo jest proste: co zapisane w umowie „na papierze”, to ma być przestrzegane przez obie strony… istnienie jedynie kilku odgórnych schematów takich umów i zakazanie innych wcale nie redukuje możliwości ich łamania, omijania, czy jakichś innych tricków przez którąś z tych stron…. a kto wie, czy nawet nie stwarza do tego więcej okazji, bo wtedy nagle obie strony mogą zacząć kombinować „pod stołem”…

              Polubienie

              1. Nie stwarza więcej okazji do kombinowania, bo takie odgórnie ustalone schematy też powinny być gdzieś zapisane i regulowane przez prawo (jak np teraz Francja czy który tam kraj zakazał dzwonienie do pracownika po godzinach). Takich rzeczy powinno się też nauczać w szkole (zawodowej, albo na studiach), żeby starzy nie żerowali na młodych, jeszcze nie nauczonych. Żeby nie żerowali na tych, co łatwo dają się zastraszyć lub mają niską samoocenę. Jak widać ludzie sobie z tym nie radzą, skoro we Francji trzeba było to spisać jako odgórne prawo.

                Polubienie

              2. okay… zbyt ogólne prawo pracy – niedobrze… ale zbyt szczegółowe też niedobrze… dlaczego?… bo często gubią niuanse różnych zajęć, zawodów i nie nadążają za nowymi okolicznościami… kiedyś w pewnej firmie obserwowałem taki przykład: pracował w magazynie chłopak niepełnosprawny i z tego tytułu kodeks dawał mu pewne handicapy… w okresie dużego ruchu, dużej koniunktury wszyscy zasuwali w nadgodzinach i rzecz jasna kasowali za to niezły grosz… ale jego nie było wolno zatrudniać w nadgodzinach /przepisy takie/, a gość się rwał do roboty i chciał zarabiać… był też bardzo potrzebny dla firmy, bo każdy człowiek się liczył… efekt był taki, że robił w tych nadgodzinach, ale brał za to kasę pod stołem, na nielegalu… tak oto przepis, który w zamyśle miał go chronić działał de facto przeciwko niemu…

                Polubienie

  4. Rzeczywiście śmieszne, ale nie wiem w jaki sposób trafiły do Ciebie takie propozycje.
    Wprawdzie korzystałem niewiele z usług „jobhunters”, ale wydaje mi się, że nadal istnieją firmy zapewniające dobre usługi np Seek.

    Polubienie

    1. Szukam ofert na Seek i LindkedIn- na obu są oferty zarówno pracodawców indywidualnych (ogłoszenie pisane przez firmę, która pracownika szuka) jak i tych jobhunterów/ talent hunterów. Więc jak szukam np quality engineer to wyskakują mi i dobre oferty, i takie kwiatki. Seek jest lepszy, bo LinkedIn uparcie twierdzi, że ten korean speaking medical translator z uprawnieniami na wózek widłowy pasuje do mojego profilu : ) Ale i na Seeku można znaleźć głupoty. Zastanawia mnie, kto na tym Seeku sprawdza, co ludzie publikują w ofertach. Może to moja nisza : ) Czytanie ofert i sprawdzanie, czy to w ogóle dobry PR wpuścić taką ofertę na swoją stronę internetową.

      Polubienie

  5. Z ofertami pracy jest tak jak z ofertami matrymonialnymi, można wierzyć, ale najlepiej sprawdzić. W wieku 62 lat przyszło mi szukać pracy, bo państwowa firma została zlikwidowana. Nie szukałem długo, bo pomimo wieku poruszałem się w dwóch atrakcyjnych wówczas zawodach informatyka (serwis hardware) i psychologa ze stażem w służbach mundurowych. W dwóch miejscach pracy zwolniłem się po kilku dniach, ale w trzecim zadomowiłem się na ponad 8 lat, w tym 3 lata pracy zdalnej. Filia IBM oferowała niezłe warunki, ale niestety nie dla mnie, bo z uwagi na wiek moja wydajność psychoruchowa nie pozwalała na przekroczenie granicy eksperta. Nie dziwi mnie natomiast to, że firmy żądają wkładu za staż. Sam zapłaciłem frycowe za „zabicie procka”, czyli osadzenie drogiego procesora na niesprawdzonej płycie. To był 2012 r., średnia płac to ok. 3000 pln, a cena procesora to … 11 000 pln, spłacałem tego procka przez 10 m-cy. Potem jeszcze spaliłem drogą „grafę”, ale tu już było łatwiej, bo znalazło się trzech współwinnych.
    Coraz częściej widzę wiele podobieństw pomiędzy Polską i Australią, niestety w tych niechlubnych obszarach.

    Polubienie

    1. Podoba mi się określenie, że oferta pracy jest jak ta matrymonialna- szczególnie, że w pracy spędzamy 1/3 dnia. Więc trzeba ją bardzo dobrze sprawdzić.
      Rozumiem płacić za szkody wywołane podczas stażu (chociaż uważam, że menadżer takiego stażysty jest współwinny. Powinien sprawdzić/ pilnować/ mieć oczy dookoła głowy). Ale samo płacenie za staż (tamten polegał na siedzeniu przed kompem, gadaniu przez telefon i doradzaniu klientom przez maile) to już przesada.

      Polubienie

      1. W automotive też na przykład można narobić drogich szkód, i to nie trzeba być stażystą (wręcz to mniej prawdopodobne, bo stażysty się bardziej pilnuje), ale od tego są ubezpieczenia…

        Polubienie

  6. Zdecydowanie wolałabym, gdyby to traktować prościej: bez wymyślania, jakie osiągnięcie by tu wymyślić do wpisania w cv i bez wymyślania, co tu napisać w ogłoszeniu. Tylko wymienić fakty, bez tego całego marketingu. Potem wychodzą takie kwiatki, jak chwalenie się zapewnianiem sprzętu do pracy. 😉 Chociaż parking już nie jest taki oczywisty, dużo firm mieści się w dużych biurowcach, gdzie na parkingach zwyczajnie nie ma miejsca dla wszystkich. Jeśli chodzi o prestiżowe firmy, kiedyś słyszałam o renomowanych biurach architektonicznych w Polsce, że płacą minimalną, no ale jak to pięknie wygląda w cv…
    Jeśli chodzi o zespół, który myśli tak, jak ja, to obawiałabym się, że w moim zawodzie mało jest takich osób, więc mogłabym się nie wpasować. 😀
    Płacenie za staż mnie zadziwiło, nawet jeśli to było kilka lat temu. I własny laptop do tego… To jest hit. 🙂

    Polubienie

    1. Też wolałabym, żeby obie strony przestały mydlić sobie nawzajem oczy. Oferta powinna być ,,taka lokalizacja, takie obowiązki, za tyle, nadgodzin tyle” i wszycho. A tak to potrzeba całej energii na knucie i spiskowanie, żeby znaleźć robotę 🙄
      Myślę, że te prestiżowe firmy często płacą mało, bo właśnie żerują na tym, że wszyscy chcą do nich iść. Mogą przebierać w ofertach desperatów.
      Hym, z własnym laptopem to ja nawet musiałam w swojej ostatniej firmie latać, bo mieli ból dupy o pracę z domu w trakcie pandemii. Chcieli nas ,,odstraszyć” mówiąc, że nie kupią laptopów nikomu.

      Polubienie

      1. A to jeszcze inna sprawa.
        W sumie to bratowa musiała swój komputer zabrać do pracy, nie wiem tylko, na jakiej zasadzie, czy im jakoś „wynajęła” i był częścią ich sprzętu, czy po prostu pracowała na własnym. Miejski szpital, różne dziwactwa tam się dzieją (ale brat też pracuje w publicznym szpitalu, a takich cudów nie ma…).

        Polubienie

        1. Jedni dadzą się pracodawcy/ menadżerowi nabrać, inni nie. Wydaje mi się, że zasady ustala szefostwo w danym miejscu, bazując na tym, czy da się pracownika wkręcić czy się nie da. Szkoda, że w szkole nas nie uczą jakie są granice w pracy, bo potem ludzie nawet nie wiedzą jakie mają prawa i o co powinni się kłócić.

          Polubienie

          1. Ona wiedziała przecież, że to tak nie powinno wyglądać, ale widocznie wygodniej było jej się dostosować, żeby spokojnie skończyć specjalizację, zamiast walczyć dla zasady. I tak tam czasami wprowadzała rewolucję, np. chodząc na L4. 🙂 Szefowa też sama załatwia rz
            Na szkołę bym nie liczyła, sami nauczyciele też podobno muszą organizować materiały na własną rękę. Myślę też, że szkoła wciąż służy wychowaniu posłusznego obywatela, który niczego nie kwestionuje. Poza tym prawo pracy się zmienia, więc i tak trzeba to sobie aktualizować na bieżąco…

            Polubienie

  7. Jakieś 14 lat temu, kiedy w Polsce było całkiem spore bezrobocie, pracowałam jako rekruter w dużej międzynarodowej agencji pracy tymczasowej. Nie wytrzymałam zbyt długo między innymi właśnie ze względu na stek idiotyzmów, z jakimi się zderzałam. Rekrutowaliśmy pracowników różnego szczebla dla dużych firm produkcyjnych, oczywiście zleceniodawca zawsze miał dla nas całą listę wytycznych, które musieliśmy ująć w trakcie rekrutacji. Czasami było mi dosłownie wstyd wrzucać te ogłoszenia do Internetu, ale trzeba było…Pamiętam, jak wyszła afera, że jeden ze zleceniodawców, prowadzi coś jak obóz pracy, żeby uciszyć i nas i poszkodowanych byłych pracowników chciał nam wcisnąć karnety na siłownię…Tymczasem dla wielu ludzi rozgrywał się dramat, bo już nawet nie mieli za co zapłacić rachunków za prąd. Właśnie po tej akcji odeszłam.

    Polubienie

Dodaj komentarz