Z życia wzięte · Zdrowie psychiczne

Seks przed ślubem

Zawieszone kulki w centrum handlowym, Macquarie Centre

Byłam tylko w dwóch związkach, i w obu panowie mieli zupełnie inne podejście do seksu przedmałżeńskiego. Jeden z nich był przykładnie chodzącym do kościoła katolikiem, który wypominał mi, że też powinnam zacząć to robić, bo osoby tam niechodzące są bardzo często ,,złe”. Ten pan uważał, że seks przedmałżeńskie jest w porządku, bo wystraczy się z niego wyspowiadać i sprawa jest rozwiązana- można kontynuować seks przedmałżeński. Nie wiem, jak ma się to do ,,postanowienia poprawy”, które powinno nastąpić po spowiedzi, bo z tego co uczyli mnie na religii, to brak tego postanowienia poprawy unieważnia spowiedź. Drugi pan należał do świadków Jehowy i uważał, że seks przedmałżeński jest zakazany, ale nie przeszkadzało mu to w akceptowaniu całego wachlarza innych praktyk jak macanie wszędzie gdzie się da i spania razem. Może to ze względu na uwarunkowania naturalne, bo niby panowie mają większy popęd seksualny, ale zdecydowanie kobietom łatwiej jest utrzymać wstrzemięźliwość przed ślubem. I to taką prawdziwą, a nie ,,seks oralny jest ok, macanie ok, spanie razem ok, ale dziewictwo trzymam do ślubu”. Dlatego śmiem twierdzić, że wielu panów, choć mówi o tym, że seks dopiero po ślubie, łamie tę zasadę dosyć szybko, jeśli partnerka im na to pozwoli. I wcale nie mam im za to za złe.

Uważam, że partnera należy przetestować na każdym polu, ponieważ dopasowanie w sferze seksu jest bardzo istotne. To już nie te stare czasy, kiedy dla kobiet to był tylko środek do posiadania dzieci, albo obowiązek małżeński, więc po prostu się to odhaczało od czasu do czasu i święty spokój. Uważam, że natura nie do końca sprawiedliwie stworzyła kobiety, bo nam ciężej tę przyjemność z seksu czerpać. Niestety, nasz orgazm nie jest za bardzo naturze potrzebny do stworzenia potomka, więc na tym polu natura nie postarała się bardziej niż było trzeba. Dodatkowo uczenie kobiet przez wiele pokoleń od małego, że ich dziewictwo stanowi o ich wartości i używanej nikt nie będzie chciał za żonę, a seks to w ogóle grzech i lepiej tego nie robić, niestety nie pomogło naszej ograniczonej fizjonomii, bo zablokowało dodatkowo psychikę. Ale wracając do seksu przedmałżeńskiego. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem posiadania mnóstwa partnerów seksualnych w swoim życiu. Uważam to za dziwne i nie wyobrażam sobie iść do łóżka z więcej niż pięcioma osobami w życiu. Nie znam nawet tyle ludzi, którym zaufałabym na tyle, by pójść z nimi do łóżka, ale nie ma co roztrząsać ilość partnerów, bo nie to nas dzisiaj interesuje.

Abstrachując od przekonań religijnych, seks przedmałżeński daje nam gwarancję, że nie będziemy się musieli w seksie męczyć po ślubie, kiedy nagle się okaże, że on chce codziennie, a ona raz na miesiąc, kiedy ona lubi eksperymentować, a on czuje się w tym nieswojo, kiedy on lubi na ostro, a ona potrzebuje w pakiecie jeszcze kolacji, romantycznego filmu i masażu po. Facet numer jeden, z którym byłam, ten od wybiórczego katolicyzmu, płakał, że jestem nimfomanką, kiedy szliśmy do łóżka raz w tygodniu. Facet numer dwa narzekał, że robiliśmy to za rzadko, kiedy byliśmy w łóżku co drugi dzień. Nie wyobrażam sobie odkryć tego dopiero po ślubie, kiedy jest już za późno, żeby uciec. Facet pierwszy preferował byle prędko i spać, ten drugi za punkt honoru przyjął sobie, że musi to trwać godzinę i wiecznie przerywał i wznawiał zbliżenie, kiedy ja już z nudów liczyłam zadrapania na suficie. Mimo niewielkiej ilości partnerów, nawet ja jestem w stanie dostrzec, jak wielkie rozstrzelenie panuje pomiędzy potrzebami różnych ludzi. I musimy te potrzeby poznać, żeby świadomie zdecydować, na które z nich mamy siły lub ochotę się godzić.

Śmiem również twierdzić, że nie da się ,,dotrzeć” z partnerem w miarę upływu czasu, jak głosi wiele zwolenników seksu tylko po ślubie. Mimo ponad dziesięcioletniego związku z panem numer dwa, nadal czasami nudzi mi się, kiedy ekscesy łóżkowe przeciągają się w nieskończoność, a on nadal narzeka, że moglibyśmy to robić częściej. Tak to niestety jest, że ludzie mają jakieś swoje potrzeby i oczekiwania, i choćbyśmy nie wiem, jak często rozmawiali z partnerem, to jedyne, co możemy zrobić, to ustalić jakiś kompromis. Nie jesteśmy w stanie ,,wyperswadować” mu pewnych zachowań, nie ważne, jak często nie męczylibyśmy go rozmową na te tematy, bo jak już powiedziałam, rozmowa jest po to, by ustalić kompromis, a nie zmienić oczekiwania partnera. Moim zdaniem szalenie ważnym jest poznanie upodobań partnera przed ślubem, ponieważ te upodobania mało się zmienią. Dlatego trzeba sprawdzić, czy jesteśmy w stanie się na nie zgodzić, albo jakoś je zaakceptować. Tak jak paniom wydaje się, że ukochany zmieni się po ślubie z leniwca i damskiego boksera na kochającego i pracującego jak mróweczka ojca, tak samo panom bardzo często się wydaje, że są tak wspaniałymi kochankami, że zmienią te swoje niechętne do seksu partnerki w dzikie i wyzwolone lwice. Tyle, że zahamowania w sferze seksu ich partnerek nie muszą wynikać z tego, że nie wiedzą, co je kręci i potrzebują, żeby ich ktoś tego nauczył. Najczęściej mają po prostu kompleksy, których miłość z zewnątrz nie wyleczy, bo one musiałyby polubić same siebie, albo po prostu seks ich nie interesuje, bo hormony każą im mieć niskie libido. Więc w tej kwestii też nie da się nikogo zmienić magicznie po ślubie- osoba albo do nas pasuje, albo nie.

Na koniec chiałabym wspomnieć o mojej przyjaciółce, której z racji wychowania wpierano, że seks jest grzechem, jest nieczysty i należy się go wstydzić. Oczywiście z mężem dozwolone, w konkretnych przypadkach- nie pytałam jakich, ponieważ dziewczyna do tej pory seksu się bardzo wstydzi i odmawia rozmowy na te tematy. Dlatego nie rozumiem, jak ludzie mogą być tacy naiwni, by wierzyć, że jeśli całe dwadzieściaparę lat będą kłaść do głowy młodej dziewczynie, że seks jest nieczysty, to w dniu ślubu te wszystkie nauki jakoś wyparują i dziewczyna przepoczwarzy się magicznie w szczęśliwą mężatkę lubiącą seks z mężem. Moja przyjaciółka bardzo chciałaby mieć dzieci, bo uważa, że droga do boga prowadzi przez macierzyństwo. Poza tym, lubi dzieci, więc naturalnym jest dla niej posiadanie kiedyś swoich. Niestety tych dzieci jeszcze długo nie będzie, bo lata wysłuchiwania tego, jaki seks jest okropny zrobiły swoje i dziewczyna boi się zbliżeń z własnym mężem- jej psychika zablokowała się totalnie i seks jest dla niej upokażający i bolesny. Jej trzech braci dzieci ma, więc może taka indoktrynacja na temat seksu jest łatwiejsza do przełknięcia dla mężczyzn. Im nikt nie wmawia, że dziewictwo stanowi o ich wartości, a jeśli są już używani, to nikt ich nie zechce. Może łatwiej im przestawić się na ,,dobr tor” po ślubie dzięki większemu popędowi seksualnemu jaki z reguły mają. Albo pomaga im w tym ich fizjologia i łatwiejsze osiąganie orgazmów.

Podsumowując, wstrzemięźliwość przedmałżeńska jest raczej przereklamowana, bo jeśli nie wiemy, co lubi partner w tej kwestii, to możemy sobie zafundować bardzo niezadowalające pożycie po ślubie. Niestety zwolennicy nie mówią jakie są alternatywy, żeby bez dopuszczania się grzechu tego partnera przetestować, choć można założyć, że jeśli ona ma kompleksy na temat swojego wyglądu, to raczej nie będzie demonem seksu, raczej będzie się krępować, a jeśli on jest okropnym egoistą, to raczej pominie grę wstępną, to jest to nadal tylko gdybanie. Ludzie nie zmieniają się o 180 stopni, wchodząc w związek małżeński jesteśmy już raczej ukształtowanymi dorosłymi, którzy mogą się zmienić, ale tylko w stopniu, jaki będzie współgrać z ich już ukształtowanym charakterem.

41 myśli w temacie “Seks przed ślubem

  1. Wstrzemięźliwość jest przereklamowana, zgadzam się z Twoimi argumentami, dodam tylko, że nikomu nie wyliczałabym ilości partnerów przede mną. Nie muszę nawet tej liczby znać. Natomiast obłuda to dla mnie problem. Jeśli osoba (niby) jest wierząca, mówi, co wyznaje, i akurat ze mną swoje przekonania „nagina”, natychmiast zastanawiam się dla kogo jeszcze robi wyjątki. Zresztą tak „wierzący” partner szybko by mnie znielubił 😉, więc … nie ma szans na związek.

    Polubienie

    1. Też nie chciałabym wiedzieć, ile osób było z moim partnerem przede mną. Po pierwsze ani to istotne, ani potrzebne, może też nam kazać się zastanawiać nad tym, czy poprzedni byli lepsi itd.
      Dokładnie, jeśli osoba w jednej sferze życia nagina sobie zasady, to może i w innych robi tak, żeby mu było wygodnie. Więc nie ma co się pchać w taki układ.

      Polubienie

    2. trochę inaczej podchodzę do sprawy… jeśli ktoś jest wyznawcą jakiejś religii /tak się deklaruje, etykietkuje/ i nie przestrzega jakiejś z zasad tej religii, którą uważam za chorą, to dla mnie jest okay… według Reguły Dostojewskiego: „Niech się nazywają złodziejami, byle tylko nie kradli”… nie jestem współwyznawcą, więc nie będę tego kogoś rozliczał z nie moich zasad, których zresztą nie muszę nawet znać…
      p.jzns 🙂

      Polubienie

      1. Ciekawe podejście. Choć mimo wszystko to dziwne, że ktoś głosi, że wierzy, ale parę zasad wycina, bo mu z nimi niewygodnie. Jednakże taką sytuację z,, ktoś nie przestrzega zasad, które i tak uważam za głupie, więc jest ok” miałam z panem od świadków Jehowy. Było mi na rękę, że niby wierzy, ale robi na opak, bo wtedy robił po mojemu. Ale potem odszedł od religii w kierunku innego rodzaju duchowości. Gdyby cały czas twierdził, że super wierzy, a modyfikował coraz więcej zasad, to zaczęłabym się zastanawiać czy to nie jakaś hipokryzja albo schizofrenia.

        Polubienie

        1. hipokryzja jest wtedy, gdy ktoś deklaruje wierność konkretnej zasadzie i wymaga jej od innych, ale sam jej nie przestrzega… nie można tak jednak nazwać sytuacji, gdy ktoś jawnie olewa lub modyfikuje jakieś zasady wybrane z całego pakietu… kiedyś miałem kumpla we Francji, imigranta z Maroka, etykietkował się jako muslim, ale wino pijał i kanapką z polską wieprzową konserwą turystyczną nie pogardził… gdy zapytałem go o to stwierdzil, że te zasady odrzucił jako nieżyciowe i nieistotne, bo nie jest to główne sedno islamu… gdybym sam był muslimem może bym z nim polemizował, ale że nie jestem to tak naprawdę nie moja sprawa… poza tym są różne wersje tego islamu, na przykład w Turcji jest bardziej luzacki jeśli chodzi o alkohol , więc dlaczego nie mogą istnieć jakieś indywidualne wersje?… pod etykietką takiej, czy innej religii może się kryć nie tylko jedna fundamentalistyczna wersja, ale także różne inne jej interpretacje… czasem nawet sami wyznawcy spierają się jaka ma być kanon ich religii, to skąd ja, nie będąc wyznawcą mam to wiedzieć?… nie jest to mój problem…

          Polubienie

          1. Właściwie to definicja hipokryzji mówi mi, że to fałszywość i obłuda, a także udawanie pozytywnych cech, aby wprowadzić kogoś w błąd i czerpać z tego korzyści. Więc chyba pasuje, że ktoś udaje religijność, by wyglądać dobrze w oczach innych, ale nie przestrzega zasad, które nie są mu na rękę, więc wmawia ci, że te niewygodne zasady są nieistotne, bo np chce pójść z kimś do łóżka. Czy hipokrytą nie może być ten, który głosi, że coś jest zakazane, pyszni się, że on żyje według tej zasady, po czym ją łamie?
            Racja, że każda wersja religii ma tyle wersji, ile jest osób wierzących. Nie rozumiem tylko dlaczego każdy tworzy własną wersję, zmieniając zasady na bardziej wygodne lub bardziej logiczne, kiedy wiara nie na tym polega, żeby ją do siebie dopasowywać. Pamiętam, że w Tunezji była też dosyć luzacka wersja islamu, szczególnie jeśli chodzi o podejście do kobiet. I patrząc na to, jak różnie interpretują swoją własną wiarę ludzie, czasami wydaje mi się, że niewierzący mogą być tak samo kompetentni w rozmowie na temat tych zasad jak sami wierzący. Bo skoro wierzący podważają te zasady i interpretują po swojemu, to wchodzimy tu już na pole logiki i wygodnictwa, a przestaje to dotyczyć rozumienia religii i jej prawidłowej interpretacji.

            Polubienie

            1. tu ma miejsce pewien konflikt między indywidualizmem i kolektywizmem… według pierwszego religia to sprawa prywatna, według drugiego to sprawa społeczna, publiczna… osobiście jestem za tym pierszym podejściem, zaś to drugie (moim zdaniem) więcej szkód przynosi, niż korzyści…
              to tak ogólnie, bo sporo tu też zależy od samej religii… jedne są bardziej sztywne w swoim pakiecie światopoglądowym, inne bardziej luzackie, pozostawiające duży margines interpretacyjny… poza tym same etykietki bywają pojemne, np. co to znaczy „islam”, „chrześcijaństwo”, czy np. „buddyzm” /w znaczeniu: religia/?… która wersja jest ta „prawdziwa”?… sami wyznawcy spierają się o to pomiedzy sobą, to co dopiero ludzie z zewnątrz, którzy mają inne spojrzenie na te sprawy…
              poza tym ludzie w religiach szukają różnych rzeczy… jedni filozoficznego wyjaśnienia „zagadki bytu”, drudzy haju, transcendencji umysłu, czy też ucieczki od realiów, inni z kolei grupy ludzi, do których chcą przynależeć, zaś jeszcze inni zbioru zasad, przepisu na życie, bo sami nie potrafią go sobie stworzyć…
              z tym wygodnictwem to mam nieco inne zdanie… odrzucenie jakiejś wybranej zasady, która wydaje się być bez sensu to dla mnie objaw zdrowego rozsądku… wygodnictwem dla mnie jest przyjęcie bezkrytycznie całego pakietu, które dana religia oferuje, świadczy o to o nieumiejętności lub niechęci do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie…
              pytanie jest takie: co jest większym wygodnictwem, wykupienie pobytu w kurorcie wg. formuły „all included”, czy wyprawa kamperem, czy nawet autostopem i organizowanie sobie wszystkiego samemu?…

              Polubienie

            2. tu ma miejsce pewien konflikt między indywidualizmem i kolektywizmem… według pierwszego religia to sprawa prywatna, według drugiego to sprawa społeczna, publiczna… osobiście jestem za tym pierszym podejściem, zaś to drugie (moim zdaniem) więcej szkód przynosi, niż korzyści…
              to tak ogólnie, bo sporo tu też zależy od samej religii… jedne są bardziej sztywne w swoim pakiecie światopoglądowym, inne bardziej luzackie, pozostawiające duży margines interpretacyjny… poza tym same etykietki bywają pojemne, np. co to znaczy „islam”, „chrześcijaństwo”, czy np. „buddyzm” /w znaczeniu: religia/?… która wersja jest ta „prawdziwa”?… sami wyznawcy spierają się o to pomiędzy sobą, to co dopiero ludzie z zewnątrz, którzy mają inne spojrzenie na te sprawy…
              poza tym ludzie w religiach szukają różnych rzeczy… jedni filozoficznego wyjaśnienia „zagadki bytu”, drudzy haju, transcendencji umysłu, czy też ucieczki od realiów, inni z kolei grupy ludzi, do których chcą przynależeć, zaś jeszcze inni zbioru zasad, przepisu na życie, bo sami nie potrafią go sobie stworzyć…
              z tym wygodnictwem to mam nieco inne zdanie… odrzucenie jakiejś wybranej zasady, która wydaje się być bez sensu to dla mnie objaw zdrowego rozsądku… wygodnictwem dla mnie jest przyjęcie bezkrytycznie całego pakietu, które dana religia oferuje, świadczy o to o nieumiejętności lub niechęci do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie…
              pytanie jest takie: co jest większym wygodnictwem, wykupienie pobytu w kurorcie wg. formuły „all included”, czy wyprawa kamperem, czy nawet autostopem i organizowanie sobie wszystkiego samemu?…

              Polubienie

            3. tu ma miejsce pewien konflikt między indywidualizmem i kolektywizmem… według pierwszego religia to sprawa prywatna, według drugiego to sprawa społeczna, publiczna… osobiście jestem za tym pierszym podejściem, zaś to drugie (moim zdaniem) więcej szkód przynosi, niż korzyści…
              to tak ogólnie, bo sporo tu też zależy od samej religii… jedne są bardziej sztywne w swoim pakiecie światopoglądowym, inne bardziej luzackie, pozostawiające duży margines interpretacyjny… poza tym same etykietki bywają pojemne, np. co to znaczy „islam”, „chrześcijaństwo”, czy np. „buddyzm” /w znaczeniu: religia/?… która wersja jest ta „prawdziwa”?… sami wyznawcy spierają się o to pomiędzy sobą, to co dopiero ludzie z zewnątrz, którzy mają inne spojrzenie na te sprawy, nie czują tego, co sami wyznawcy…
              poza tym ludzie w religiach szukają różnych rzeczy… jedni filozoficznego wyjaśnienia „zagadki bytu”, drudzy haju, transcendencji umysłu, czy też ucieczki od realiów, inni z kolei grupy ludzi, do których chcą przynależeć, zaś jeszcze inni zbioru zasad, przepisu na życie, bo sami nie potrafią go sobie stworzyć…
              z tym wygodnictwem to mam nieco inne zdanie… odrzucenie jakiejś wybranej zasady, która wydaje się być bez sensu to dla mnie objaw zdrowego rozsądku… wygodnictwem dla mnie jest przyjęcie bezkrytycznie całego pakietu, które dana religia oferuje, świadczy o to o nieumiejętności lub niechęci do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie…
              pytanie jest takie: co jest większym wygodnictwem, wykupienie pobytu w kurorcie wg. formuły „all included”, czy wyprawa kamperem, czy nawet autostopem i organizowanie sobie wszystkiego samemu?…

              Polubienie

              1. Każda religia ma zarówno wersje luzackie jak i bardziej sztywne. Nie ma tutaj za bardzo reguły. Która z nich jest prawdziwa jest niemożliwe do ustalenia, bo każdy tworzy własny wariant tego samego wierzenia. Tak jak nie ma ludzi o identycznym światopoglądzie, tak pewnie nie ma dwóch tak samo wierzących osób, bo ich charakter/ światopogląd będzie zmieniać/ naginać/ inaczej interpretować zasady.
                Nie zgodzę, się, że wygodnictwo to przyjęcie wszystkich zasad, bo nie ma się ochoty wysilać nad wymyślaniem własnych. Religia to nie wczasy, żeby opcja all inclusive była dla leniwych- religia nie zawiera tylko przyjemności i przykemnych zasad dających przepis na życie. Jest ona raczej zbiorem zasad dosyć upierdliwych, dla których trzeba z czegoś rezygnować (jedzenie, seks przed ślubem, imprezy w czasie postu, oglądanie Harrego Pottera ☺) albo dla których trzeba coś poświęcić (np czas na chodzenie do kościoła), więc dla mnie jak ktoś rygorystycznie decyduje się na all inclusive, to musi się nieźle nagimnastykować, żeby te zasady, nie pasujące do współczesnego życia, wprowadzić na codzień do harmonogramu.

                Polubienie

                1. faktycznie tak to wygląda jak piszesz, sam czasem tak sobie myślę o wyznawcach jakichś sztywnych religii, członkach fundamentalistycznych grup wyznaniowych, np. ortodoksyjnych Żydach /w sensie: judaistach/, mormonach, czy jakichś tam innych, jakież to musi być właśnie upierdliwe, męczące takie życie pełne rytuałów i różnych często dziwnych, zgoła zbędnych zasad do przestrzegania, tym czasem oni sami niekoniecznie tak to postrzegają… oni się z tym czują dobrze, mają gotową wizję świata, gotowy zestaw owych zasad i działają jak automaty pod dyktando wcześniej ustalonej instrukcji i jakichś guru, autorytetów, nie mają żadnych dylematów, mózg im służy do wierzenia, a nie do myślenia i wątpienia… nie żyją, tylko coś żyje za nich…
                  wychodzi ciekawa i zabawna puenta, że na pojęcie „wygody” można spojrzeć na dwa różne, wręcz przeciwstawne sposoby 🙂

                  Polubione przez 1 osoba

      2. Tu nie chodzi o rozliczanie kogokolwiek z jego zasad, tylko kwestia zanotowania bardzo prostej cechy: obłudy. Jeśli to, co o sobie głosimy ma się nijak do tego, co robimy, to czy jesteśmy katolicy, jehowi, ateiści czy w kratkę, ten fakt będzie wpływał na nasze relacje z otoczeniem. Będąc w związku z osobą, której autoreklama jest inna od praktyki, wchodzę w pole rażenia tego faktu. A to już nie musi mi się podobać (choć bywają osoby, które wolą być okłamywane).

        Polubienie

        1. zgoda, tylko że komunikat typu: „jestem katolikiem/czką, muslimem/mką, etc” nie oznacza dokładnej deklaracji konkretnych zasad, bo są różne warianty, także indywidualne tych religii… sytuacja się zmienia, gdy ktoś mówi, że nie toleruje seksu przed ślubem, a tymczasem okazuje się jednak skądś, że go uprawia i wtedy dopiero można mówić o obłudzie, czy hipokryzji…

          Polubienie

          1. Cały czas mam na myśli bliską relację. Oczywiście jest to dość idealistyczne założenie, ale powiedzmy, że gdy komuś nastawiamy bobra, to wiemy jakie ma poglądy na różne sprawy, co głosi i co praktykuje. To tylko założenie. Nie widzę takiej konieczności, w ogóle nie trzeba znać osoby, z którą uprawia się seks, i taka opcja jest nawet całkiem często spotykana. Gdy jednak ktoś informuje mnie, że jest np. 2 lata w związku z tą samą osobą, to sądzę, że deklaracje partnera nie są nawet konieczne, obłudę da się w tym czasie zaobserwować w praktyce, niejako przy okazji.

            Polubienie

          2. Problem też w tym, że w krajach muzułmańskich religia islam jest wpisana w akt urodzenia dziecka a potem w… dowód osobisty. Nikogo nie obchodzi, czy ten człowiek się z tym wyznaniem identyfikuje, czy nie. Ma to podbite z urzędu – dosłownie. Dopóki sam wyraźnie nie zadeklaruje, że jest innej wiary, albo żadnej wiary, to zostaje przy tym islamie z lenistwa, przez całe życie. Zarówno jego krajanie, jak i osoby z innych kręgów kulturowych z góry zakładają, że jest muzułmaninem i tyle. Nikt tego nie weryfikuje, nikt go nie pyta, bo wydaje się to oczywiste.

            Polubienie

            1. Szczerze powiedziawszy to wygląda jak z chrztem w Polsce- rodzisz się, jeszcze nie ogarniasz świata, bach chrzest i od tej pory Kościół liczy cię jako swojego wiernego w statystykach mimo, że w kościele nie byłaś ani razu. A że mamy tylko jedną bardzo dominującą religię w naszym kraju, to każdy i tak cię pyta, kiedy chrzciny dziecka, kiedy bierzesz kościelny ślub, kiedy komunia, kiedy bierzmowanie itd, bo te elementy to standardowe wydarzenia w życiu nas wszystkich i mało kto się z tego wyłamuje. Mam prawie 30 lat i kiedy byłam mała, to odhaczanie tych wszystkich sakramentów było oczywiste. Tak jak to przypisanie religii muzułmańskiej tuż po urodzeniu.

              Polubienie

  2. Śmieszy mnie ta „wstrzemięźliwość przedmałżeńska”, bo niby przed czym trzeba być wstrzemięźliwym? Przed upijaniem się, awanturowaniem, uprawianiem nałogów, itd., itp., … ? To jeszcze bym zrozumiał, ale powstrzymywać się od współżycia małżeńskiego??? To tak jakby bez prawa jazdy – gdzie uczymy się teorii i praktycznej jazdy – wsiąść do samochodu i oczekiwać wspaniałej jazdy. I dlatego uważam, że idealni partnerzy do małżeństwa to tacy, którzy już znają teorię i mają doświadczenie.
    W Twoim poście pojawia się jednak drobna – być może związana z własnym doświadczeniem – niedokładność. Otóż t.zw. „częstotliwość potrzeb seksualnych” jest b. zróżnicowana i pozornie nie ma związku z rodzajem płci. W olbrzymim stopniu uogólniając, tak mężczyzna, jak i kobieta mogą odczuwać potrzebę wykonania aktu seksualnego raz na miesiąc/rok, albo raz na godzinę! Oczywiście częstotliwość jest uzależniona od wielu czynników, takich jak np.: jakość seksu, stan psychofizyczny, oczekiwań, wyobraźni, stosunku do partnera/ki, itd., … Tu nie ma żadnych standardów i regulacji, nawet statystyka jest bezbronna. To jest jednak temat b. obszerny (na studiach ciągnął się przez dwa lata) i wykracza poza pojemność bloga.

    Polubienie

    1. Zdecydowanie ta opinia o częstotliwości seksu jest podyktowana moim doświadczeniem i patrzeniem na znajomych. Nie wiem jak to wygląda w statystyce, ale jak kiedyś to ktoś powiedział jest małe kłamstwo, duże kłamstwo i statystyka, więc nie wiem czy jej wierzę, szczególnie, że w tak ,,mitycznych” sprawach jak seks, w którym wszyscy chcą wypaść świetnie, rozmijamy się z prawdą i kłamiemy, że robimy to conajmniej dwa razy dziennie, fantastycznie eksperymentując. Jeśli częstotliwość zależy od takich czynników jak jakość seksu (to będę się kłócić, że anatomicznie panom łatwiej jest mieć świetny seks), stan psychiczny (panowie mają zdrowsze poczucie własnej wartości), oczekiwań (tu chyba panowie są na stratnej pozycji, bo porno pokazuje im niedościgniony i nierealny obraz seksu), to wydaje mi się, że jednak kobiety rzadziej dążą do zbliżeń. Dodałabym tutaj wpływ hormonów, zakompleksienie ze względu na wygląd (albo zmieniający się wygląd po ciążach), czy strach przed ciążą. Spodobał mi się kiedyś artykuł o tym, jak to amerykańskim badaczom wyszło, że kobiety wolą zjeść czekoladę niż iść do łóżka, bo łatwiej mogą tym poprawić sobie humor. Czemu tak wiele panów skarży się, że po ślubie częstotliwość zbliżeń poleciała na łeb, na szyję- kobiety zajęły się kompletnie czymś innym, albo męczeńsko chcą się poświęcać dla rodziny, albo czują się brzydsze, bo już nie szykują się godzinami na idealną randkę, tylko siedzą w domu w wyciągniętym dresie. Wydaje mi się, że fizjonomia i pokręcona psychika kobieca nie pozwala nam cieszyć się seksem aż tak bardzo jak panom. Może to się zmienia w młodszych pokoleniach?

      Polubienie

      1. Podejrzewam, a nawet wypada zgodzić się z tym, że dane o częstotliwości seksu są dość prawdopodobne ponieważ były pobierane nie tylko od osób, które mogły konfabulować, ale i od osób, które np. zgłaszały się do seksuologa o pomoc (bo żona chce kilka razy dziennie, albo on chce co kilka miesięcy). A trudno podejrzewać, że ktoś płaci za wizytę u specjalisty i tam kłamie w obecności swojego partnera.
        Także co do jakości seksu nie ma prostych „rankingów”, bo to też zależy od wielu czynników takich jak np.; budowa anatomiczna narządów rodnych, temperament, aktualny nastrój, doświadczenie, itd., itp., … Dużo prawdy jest natomiast w zastępowaniu seksu czekoladą, bo przecież dobrze „skonsumowany” seks (gra wstępna, orgazm, epilog) wywołuje nie tylko pozytywne zmiany w organizmie, ale rozładowuje napięcia, zmienia stosunek do otoczenia, itd., itp.,
        Natomiast zgadzam się z tym, że natura inaczej dystrybuowała orgazmem, który inaczej przebiega u kobiet i inaczej u mężczyzn. Jest to jednak uwarunkowane z zupełnie innych powodów (nie ma sensu tego rozwijać) i dlatego kobiety wolą upojne „dobranocki”, a mężczyźni poranne „świtańce”.

        Polubienie

        1. Coś czuję, że to ja byłabym tą osobą, która miałaby tendencję do okłamywania psychologa, jeśli musiałabym brać udział w terapii, bo partner mi kazał. Seks jest na tyle wstydliwą sferą dla ludzi, że uważam, iż niewielu umiałoby być zupełnie szczerymi.
          Dobry seks zależy od wszystkich tych czynników, które wymieniasz, ale jeśli możemy bardzo uprościć, to kobiety mają mniejszy temperament i na ogół gorszy nastrój, bo za dużo rozmyślają nad drobiazgami i mają większe kompleksy ze względu na wygląd. Nie mam niestety zbyt wielu męskich przyjaciół, z którymi mogłabym porozmawiać na ten temat, a koledzy mojego partnera w moim odczuciu zmyślają w tej kwestii, żeby się popisać, ale po rozmowach z żeńską częścią znajomych widzę, że seks często wymaga od nich dużych nakładów starań, a finał jest często niewspółmierny do włożonego wysiłku. Dlatego panie zaczynają czerpać satysfakcję z sukcesów zawodowych czy nowej sukienki i czekolady, bo przy seksie muszą się bardziej napracować. Oczywiście bardzo uogólniam i są też kobiety,, normalne”, zresztą bardzo im zazdroszczę, ale mam wrażenie, że są w mniejszości.

          Polubienie

          1. Miałem na myśli głównie te osoby, które z własnej inicjatywy kontaktują się z seksuologiem, a poruszane problemy nie wymagają ukrywania informacji. To w jakiś sposób koliduje z poglądem, że przyzwyczajeń do określonych ról seksualnych nie da się zmienić. Natomiast uważam (także na podstawie swoich doświadczeń), że największym problemem jest brak szczerej komunikacji pomiędzy partnerami, zarówno przed jak i w trakcie stosunku. Wstydzimy się naszych projekcji, marzeń i zachowań, a przecież to jest podstawą współżycia nie tylko w obszarze seksu.

            Polubienie

  3. Mimo, że podobnie jak Ty nie uważam, aby seks przedmałżeński był czymś złym, w Twojej notce jest kilka kontrowersji, które mnie wręcz zdumiewają.
    – Skąd wzięłaś owych pięciu partnerów? Dlaczego pięć a nie sześciu? Bazując na własnych doświadczeniach, dodam, że jednostkowych? Ja bym postawił, jak w ruletce – na siódemkę 😉
    – W ogóle nie bierzesz pod uwagę zmianę temperamentu zależnego od mijających lat, więc wszelkie dywagacje, aby ustalić ile razy w ciągu tygodnia czy miesiąca, są jakby wzięte z powietrza. Tym samym, eksperyment przedmałżeński, przynajmniej w tej kwestii jest bezsensowny. Możemy mówić najwyżej o dopasowaniu zarówno techniki jak i tej sfery uczuć, które są związane z seksem.
    – Wreszcie ostatnia sprawa: seks i religia. W moim odczuciu to jakieś pomieszanie z poplątaniem wynikającym z niezrozumienia. Nie wyobrażałem sobie iść do łóżka z partnerką nie wiedząc nic o jej zapatrywaniach. Jeśli usłyszałem od niej przed pierwszym razem, że chce przestrzegać normy religijne, żegnałem się z nią natychmiast i od razu, życząc jej (szczerze) partnera, który podziela jej poglądy. Nie da się rozdzielić poglądów religijnych od życia w ogóle, a od seksu w szczególności.

    Polubienie

    1. Skąd się wzięło pięciu? Bo wydaje mi się to małą liczbą, a jednocześnie daje trochę pole do manewru, gdybyśmy byli bardzo pechowi i trafiali cały czas na nieodpowiednie osoby. A tak na poważnie, to po prostu dziwi mnie duża ilość partnerów seksualnych, i sama nie chciałabym mieć aż tylu, bo potem okazuje się, że sporo osób na mieście wie, jak wyglądasz bez ubrań, bo aż tylu z tobą spało. Może nie drażniłoby mnie tylu partnerów seksualnych mojego partnera. Ale mniejsza o to.
      Nie biorę pod uwagę zmian temperamentu w czasie, ponieważ jesteśmy tu i teraz, i to teraz zawieramy małżeństwo, więc dlaczego mam za kogoś wychodzić w oparciu o ,,e tam, kiedyś mu się nareszcie odmieni i będzie idealnie”. Tak samo jak nie wchodzę z kimś w związek, mając nadzieję, że zmieni mu się jakaś cecha charakteru, tak samo nie wchodzę z kimś w związek tylko po to, żeby czekać na idealny moment, kiedy się zgramy w łóżku. Bo jeśli coś jest nie tak już na samym początku, to raczej możemy tylko gdybać, w którą stronę to pójdzie w przysżłości- może będzie lepiej, może będzie jeszcze gorzej. Powiem więcej, jeśli taki facet wzbudza we mnie np poczucie winy, bo nie robimy tego wystarczająco często, albo przekonuje mnie, że coś ze mną nie tak, bo teraz robimy to za często, to wydaje mi się, że zanim nastąpiłby moment, kiedy częstotliwość się zmieni i zgra, to ten nieszczęsny seks mi obrzydnie, albo nabawię się jakichś kompleksów. Możemy założyć, że panowie na początku woleliby uprawiać seks częściej, po czym ze względu na hormony, ustatkowanie się, rzucenie w wir pracy i poczucie odpowiedzialności za rodzinę, to częstotliwość będzie spadać, po czym może znów wzrośnie w okolicach czterdziestki, kiedy będzie ,,ostatni dzwonek” by pokazać, że nadal jest się super atrakcyjnym- w tym wieku najczęściej do tej pory występowały zdrady. U kobiet możemy założyć, że ze względu na kompleksy i strach przed ciążą, czy wykorzystaniem, bo ,,chłopcy myślą tylko o jednym”, to częstotliwość dla nich powinna być mała, po czym na skutek wzrostu testosteronu i doświadczenia, wzrośnie po trzydziestce, by znowu polecieć na łeb, na szyję ze względu na kompleksy spowodowane ciążami i przemijającą urodą. Ale jest jeszcze mnóstwo innych czynników- choroby, uzależnienia od gier, problemy finansowe i ciężko stwierdzić, jak często nasz partner będzie oczekiwał seksu kiedyś tam.
      Co do tego seksu i religii, to ja od żadnego z dwóch partnerów nie odeszłam, kiedy powiedzieli mi, że nie chcą seksu przed ślubem, ponieważ uważam, że panowie bardzo rzadko na prawdę mają to na myśli, kiedy to mówią. Kobiety co innego, one raczej postanowienia się trzymają. I w sumie nie wiem, która z tych grup jest gorsza. Zgodzę się w stu procentach, że nie da się rozdzielić poglądów religijnych od życia, ale nie ma na świecie dwóch osób o takich samych poglądach. Zawsze będziemy się w czymś z partnerem rozmijać, trzeba wybrać tylko, które niezgodności akceptujemy, a które nie. Napiszę teraz coś, co zawsze wkurza mojego partnera- uważam, że kobiety mają tendencję do rezygnowania trochę z siebie, kiedy są w związku i naginają się do partnera. Może to wynika z kompleksów, może z ogólnego przeświadczenia, że kobieta ma być podległa mężowi i jeszcze się tego nie oduczyłyśmy, nie wiem, ale widzę to w i przebojowych, pewnych siebie dziewczynach, i w tych cichych, i w ambitnych, i w zakompleksionych.

      Polubienie

      1. Nieźle mnie ubawiłaś tym zdaniem: „Może nie drażniłoby mnie tylu partnerów seksualnych mojego partnera” 😉 Niemniej nie wnikam, wszak zdarzają się małżeństwa heteroseksualne wśród osób homoseksualnych. Osobiście bym się na takie nie pisał 😉

        Nie traktujmy zmiany temperamentu w kategoriach „Eee tam”. W tym przypadku nie mamy do czynienia z czymś, co się komuś może przytrafić (to odnośnie rozczarowań macierzyństwem), to każdego dotyczy i jest nieuniknione. I czasami staje się poważnym problemem małżeńskim, jeśli partnerzy nie potrafią sobie tego wyjaśnić. Tak się bowiem składa, że słabnące libido faceta następuje w okresie, gdy u kobiety akurat zaczyna wzrastać. Bardzo łatwo wtedy o frustracje, których efektem są zdrady, rozwody czy uczuciowa oziębłość.

        Nie lekceważyłbym poglądów religijnych w związku, szczególnie wtedy, gdy są różne. Ortodoksja bywa w ostrym sprzeciwie z „letnością” i to w końcu kiedyś „wylezie”, stając się zarzewiem konfliktów. Na krótka metę wszystko wydaje się proste, na dłuższą, wręcz nie do zniesienia. Żal mi tu przede wszystkim kobiet, które dobrowolnie godzą się na patriarchat.

        Polubienie

        1. O tych partnerach mojego partnera to chyba myślenie po angielsku wzięło górę i jako że w tym języku i partner i partnerka są określani jednym słowem, to napisałam o partnerach. Chodziło mi o partnerki, ale wyszło z tego zabawne nieporozumienie.
          Z tym temperamentem racja- będzie się zmieniać i trzeba się na to przygotować. Ale dla mnie dobre przygotowanie polega na tym, że chociaż na wstępie zaczynaliśmy z dość dobrym dopasowaniem, zamiast zaczynać od frustracji. Bo kiedy ona chce nagle za często, a jemu się odechciało, to są już w stabilnym i ugruntowanym związku, już się siebie nauczyli i miejmy nadzieję, że to pomoże im wyjaśnić sytuację i się dostosować. Jeśli młoda para, błądząca jeszcze w świecie dorosłych, niepewna partnera, uczącą się swojej cielesność, zacznie od razu z problemami w dopasowaniu, to wróżę, że mogą się nabawić traumy odnośnie seksu na długi czas.
          Rozdźwięk w poglądach jest przeszkodą, ale pan,, wybiórczy katolicyzm” nie denerwował mnie swoim podejściem do seksu (bo szybko od tych poglądów odszedł), denerwował mnie za to w innych sferach, marudząc, że on będzie robił męskie zajęcia (koszenie trawy raz na ruski rok), a ja damskie (pranie, gotowanie i sprzątanie codziennie), plus inne zasady religijne brał zbyt dosłownie i uświadomiłam sobie, że nie chcę uczyć takich głupot swoich dzieci. Więc zniknęłam. Ludzie o skrajnych światopoglądach nie powinni być razem- nie wierzę w romantyczną miłość, która pokonuje wszystkie przeciwności. Ci z umiarkowanymi poglądami mogą się nadal dogadać, mimo że są z różnych religii, lub religijni i niereligijni.

          Polubienie

        2. Czyli zostaje jeden problem 😉
          Nie, nie chodzi o to, aby już na początku związku martwić się tym, co będzie po kilkunastu latach współżycia. Tu wystarczy tylko świadomość, że mój i partnerki temperament się zmieni. Wtedy unikamy rozczarowania i nieporozumień. Nie przywykłem nikomu udzielać rad w tak intymnej materii, więc pozostaje to kwestią samej pary.

          Polubienie

          1. Szkoda tylko, że często,, wiedzieć ” a,, robić „, czyli w tym przypadku rozumieć, że ten temperament się zmieni, a faktycznie to akceptować, kiedy już się zmieni, to daleka droga od jednego do drugiegio. Niemniej jednak wiedzieć to przynajmniej pierwszy krok ☺

            Polubienie

  4. Żyjemy w 21 wieku i pary które czekają z tym do ślubu są w zdecydowanej mniejszości 🙂 Inna sprawa że i coraz więcej par decyduje się na życie bez ślubu, co w dzisiejszych czasach, gdzie trwałość związków pozostawia wiele do życzenia, to rozwiązanie wydaje sie być wcale nie takim najgorszym. A poza tym po co odmawiać sobie przyjemności? Mamy większe grzechy na sumieniu a się nimi nie przejmujemy 🙂

    Polubienie

  5. dla mnie rejestracja związku zwana „ślubem” jest tylko dodatkiem doń /aczkolwiek nieraz użytecznym/, zaś do samego seksu niekoniecznie trzeba być w związku… jakby nie było, to wiele fajnych związków zaczyna się od seksu „na pierwszej randce”, zaś kiepski seks „na starcie” zapobiega wielu nieudanym związkom… tak więc nie mam problemu z seksem, bo seks nie jest problemem, problemem są ludzie, którzy tworzą z seksu problem…
    ale…
    niestety dla wielu ludzi owa rejestracja jest czymś ważnym i warto temu poświęcić nieco uwagi… na wstępie trzeba zauważyć, że główny rwetes dotyczy jednej wybranej techniki seksu: penetracji waginalnej… mimo wszelkich zabezpieczeń to jest to najbardziej ryzykowna forma seksu, gdzie w razie (bachorowego) pecha bardziej obrywa kobieta, niż mężczyzna, więc nie ma się co dziwić, że wiele kobiet woli odczekać do owej rejestracji, bo mają wtedy większe złudzenie poczucia bezpieczeństwa… trzeba więc rozumieć te kobiety, które np. „oral – tak, anal – tak, vaginal (do ślubu) – nie”… to jest do przyjęcia, pytanie tylko, czy partner zaakceptuje taki układ?… nie wiadomo i różnie to bywa…
    prawdziwy syf zaczyna się jednak wtedy, gdy jedna strona chce okazać tej drugiej swoje pozytywne nastawienie w jakiejkolwiek seksualnej formie, zaś druga się przed tym wzbrania aż do rejestracji związku… rokowania dla takiego związku po tym ślubie są nader słabe… będzie jakieś „małżeństwo aby było” i kolejny martwy związek ze szkodą dla ewentualnych dzieci…
    tak więc generalnie masz rację, że zanim wykonamy rejestrację, to poznajmy się seksualnie na wszelkie możliwe sposoby (także te bardziej ryzykowne)… nie daje to gwarancji udanego związku, ale obniża ryzyko, że wkręcimy się w jakąś słabą sytuację…
    p.jzns 🙂

    Polubienie

  6. dla mnie rejestracja związku zwana „ślubem” jest tylko dodatkiem do niego /aczkolwiek nieraz użytecznym/, zaś do samego seksu niekoniecznie trzeba być w związku… jakby nie było, to wiele fajnych związków zaczyna się od seksu „na pierwszej randce”, zaś kiepski seks „na starcie” zapobiega wielu nieudanym związkom… tak więc nie mam problemu z seksem, bo seks nie jest problemem, problemem są ludzie, którzy tworzą z seksu problem…
    ale…
    niestety dla wielu ludzi owa rejestracja jest czymś ważnym i warto temu poświęcić nieco uwagi… na wstępie trzeba zauważyć, że główny rwetes dotyczy jednej wybranej techniki seksu: penetracji waginalnej… mimo wszelkich zabezpieczeń to jest to najbardziej ryzykowna forma seksu, gdzie w razie (bachorowego) pecha bardziej obrywa kobieta, niż mężczyzna, więc nie ma się co dziwić, że wiele kobiet woli odczekać do owej rejestracji, bo mają wtedy większe złudzenie poczucia bezpieczeństwa… trzeba więc rozumieć te kobiety, które np. „oral – tak, anal – tak, vaginal (do ślubu) – nie”… to jest do przyjęcia, pytanie tylko, czy partner zaakceptuje taki układ?… nie wiadomo i różnie to bywa…
    prawdziwy syf zaczyna się jednak wtedy, gdy jedna strona chce okazać tej drugiej swoje pozytywne nastawienie w jakiejkolwiek seksualnej formie, zaś druga się przed tym wzbrania aż do rejestracji związku… rokowania dla takiego związku po tym ślubie są nader słabe… będzie jakieś „małżeństwo aby było” i kolejny martwy związek ze szkodą dla ewentualnych dzieci…
    tak więc generalnie masz rację, że zanim wykonamy rejestrację, to poznajmy się seksualnie na wszelkie możliwe sposoby (także te bardziej ryzykowne)… nie daje to gwarancji udanego związku, ale obniża ryzyko, że wkręcimy się w jakąś słabą sytuację…
    p.jzns 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Najgorzej, kiedy ludzie tworzący z seksu problem zaczynają przerzucać go na kolejnych ludzi.
      Zgadzam się, że ciążowe problemy (i pewnie wmawianie kobietom, że używanej nikt nie zechce) potęgują chęć ryzykowania i czekania ze wszystkim do ślubu. Na szczęście teraz (mam nadzieję) już nikt nie wchodzi w związek małżeński tylko dlatego, że jest opętany chęcią pójścia z tą konkretną dziewczyną do łóżka, tworząc małżeństwo byle jakie, dla osiągnięcia celu, bo wokół jest mnóstwo innych kobiet chętnych nawet na jedną noc, romans, czy coś innego.

      Polubienie

      1. to jest dość różnie, bo tak jak są ludzie, którzy wchodzą w związki „aby być w związku”, tak samo są ludzie, którzy żenią się, czy wychodzą za mąż tylko dlatego, aby być żonatym/meżatką, tak dla świętego spokoju, żeby rodzina i znajomi tyłka nie truli pytaniem „kiedy?”, albo dlatego, że „tak się robi”… wtedy odpowiedź na pytanie z kim ten ślub jest sprawą drugorzędną, a ze zgodnością seksualną bywa wtedy rozmaicie

        za to przypomniał mi się fragment jakiegoś filmu: matka spotyka na mieście zapłakaną dziewczynę swojego syna… okazuje się, że jest to już była dziewczyna… chłopak z nią zerwał, bo nie chciała z nim się kochać… mamuśka dostałą furii i w domu zrobiła synowi drakę… ogladałem tą scenę z dużym zdumieniem, bo dla mnie naturalne jest, że skoro w związku nie ma zgody w tak bazowym temacie, to taki związek nie ma sensu…

        Polubienie

        1. Na ogół uważamy seks jako jakiś dodatek, dopełnienie, a ludzie mają tendencję do uważana, że jesteśmy wyżej niż zwierzęta, więc seks jest sprawą drugorzędną, bo skupiamy się na połączeniu dusz, albo wierzymy, że miłość zwycięży wszelkie przeciwności. Szczególnie, że mała ilość partnerów seksualnych lub wstrzemięźliwość przed ślubem nadal są uważane za pozytywne cnoty. Dlatego też ta mama uznała, że dziewczyna dobrze się prowadzi, a syn źle zrobił, że nie chce takiej przyszłej żony.

          Polubienie

    1. Napisałam tych ,,pięciu” tak na pałę, bo nie wyobrażam sobie być z tak wieloma ludźmi w łóżku, że potem pół miasta wie jak wyglądam bez ubrania. Jeśli mój partner miałby tyle kobiet to może tylko zastanawiałabym się, czy mnie do nich nie porównuje i czy nie były lepsze. Sama nie chciałabym mieć za dużo partnerów, jakoś niekomfortowo się z tym czuję. Pięć wydaje mi się dobrą liczbą w razie na prawdę wielkiego pecha do poznawania partnerów. Chyba, że dla kogoś istnieje seks bez związku, to dla niego ta ilość musiałaby być bardzo rozszerzona.

      Polubienie

Dodaj komentarz