Zdrowie fizyczne

Wszystkie moje diety

Nigdy nie miałam problemów z otyłością, zawsze miałam raczej odwrotny problem i kilogramy znikały w ekspresowym tempie po pominięciu choćby jednego posiłku, bo akurat byłam w podróży. Niestety, kiedy zaczęły się moje bardzo poważne problemy z cerą, zaczęłam od testowania różnych diet, w imię ,,jesteś tym, co jesz”. Każdy organizm jest inny i napewno coś, co szkodzi jednej osobie, nie będzie wpływało na inną, a to co służy jednej, będzie wpędzać w chorobę kogoś innego. Jednak uważam, że są na świecie pewne sposoby żywienia, które są z reguły gorsze i te, które nadają się dla większości ludzi, bo po prostu wpasowują się w to, czego człowiek potrzebuje z racji swojej biologii. Dzisiaj chciałabym krótko podsumować wszystkie diety, które wypróbowałam, żeby ocalić moją skórę- zaczniemy od najgorszych sposobów żywienia.

  1. Dieta wegańska (surowa)
    Na tej diecie byłam półtora roku. Nie tylko jadłam głównie warzywa i owoce, ale starałam się, żeby jak największa ich część była w postaci surowej, więc półtora roku upłynęło mi na przerzuwaniu kolosalnych ilości sałatek z dodatkiem nasion/ orzechów/ pestek. Moja trądzikowa cera zareagowała natychmiastowo- wystarczył tydzień, żeby pozbyć się wszystkiego, co szpeciło moją buzię i przez długi czas dieta działała dosyć dobrze. Po trzech miesiącach wszystko zaczęło wracać do swojej patologicznej normy, a po pół roku cera była w tak samo złym stanie jak wcześniej, ale zdarzały się jeszcze lepsze dni i właśnie dla tych lepszych dni kontynuowałam dietę przez kolejny rok. Cała reszta ciała niestety bardzo cierpiała na wegańskiej diecie. Na przerzuwanie sałatek traciłam strasznie dużo czasu. Moja waga, która była na granicy niedowagi, poleciała w dół jeszcze bardziej. Było mi wiecznie zimno, zaczęłam mieć problemy z pamięcią (szczególnie jeśli chodzi o liczenie w pamięci i uczenie się słówek z języków obcych). Potrzebowałam kilka chwil ekstra na przetworzenie w mózgu tego, co ktoś do mnie powiedział. Nie miałam siły pod wieczór na ćwiczenia- moje mięśnie bardzo szybko się męczyły i nie pomogło jedzenie fasolek, obrzydliwego tofu czy orzechów z bananami. Myślenie było dla mnie już za dużym wysiłkiem. Za duża ilość energii pochodziła z węglowodanów, więc moje ciało nie wiedziało, co ma robić z tym całym cukrem z chleba, kasz, makaronów itp. Dobijało mnie również to, że moje posiłki były głównie zimne (surowe sałatki).
    Znam trzy koleżanki, które uważają, że czują się fantastycznie na wegańskiej diecie- jedna cały czas musi się suplementować żelazem, bo jest wiecznie zmęczona, druga codziennie po obiedzie wypija herbatę z sześcioma łyżkami cukru, bo bez tego nie ma energii i czasami zdarza jej się zemdleć bez tego kopa energetycznego od cukru, trzecia koleżanka wydaje się nie mieć żadnych problemów na pierwszy rzut oka. Nie wiem, jak ludzie to robią, że czują się dobrze na wegańskiej diecie- ja czułam, że zamieram, zaczynając od mózgu.
  2. Dieta z przewagą białka
    Nie stosowałam się do żadnej konkretnej, więc nie podam jakiejś jednej nazwy. Po prostu zwiększyłam ilość zjadanego białka, głównie mięsa, ryb jadłam mało, i miałam nadzieję, że to pozwoli mi ograniczyć cukier, który winiłam za stan mojej cery i może nawet pozwoli mi przytyć. Dietę skończyłam po miesiącu, bo regularnie miałam czerwone plamy na skórze całego ciała. Typowe przebiałkowienie. Czułam sie przez ten miesiąc dosyć ciężko, wizyty w toalecie nie były ciekawe, a stan cery chyba jeszcze bardziej się pogorszył. Na wyskokobiałkowej diecie jest moja ciotka, już od 30 lat. Jest szczupła, ale bardzo zasuszona, a jej córki jadły po kryjomu chleb, który dostałyśmy od mojej mamy na karmienie mew nad morzem (tak, tak, wiem, że nie powinno się katować ptaków naszym bezwartościowym pieczywem, ale to było 15 lat temu). Uważam tę dietę za bardzo szkodliwą.
  3. Dieta bezglutenowa i bezlaktozowa
    Żegnaj kanapko z serem. I żegnajcie wyjścia ze znajomymi. Wiem, że teraz jest bardzo dużo opcji do wyboru w restauracjach i można wybrać coś bezglutenowego i bez laktozy, ale miejsca te są najczęściej odrobinę droższe. Odpada również opcja dzielenia jedzenia ze znajomymi, co jest bardzo popularne wśród moich znajomych. Odpada nam pizza, wyjście na hamburgery, odpadają popularne tosty na wspólnym młodzieżowym wyjeździe, odpadają lody i mimo że jest tak dużo innego jedzenia wokół, nagle, na tej diecie okazuje się, że w sumie przez 80% czasu ludzie jedzą dokładnie to, czego ty nie możesz. Na początku wydawało mi się, że dieta mi pomaga (około 2 tygodnie), ale chyba był to efekt placebo. Potem dieta zaczęła mnie irytować, bo nic nie dawała, a miałam wrażenie, że oddala mnie od znajomych i nie pozwala mi się cieszyć wspólnymi wyjściami do tanich, oklepanych miejsc, w których działy się najlepsze imprezy. Określiłabym tę dietę jako irytującą- nic nie daje, jeśli nie mamy nietolerancji glutenu czy laktozy, a tylko niepotrzebnie zmusza nas do wyrzeczeń.
  4. Dieta antyhistaminowa
    Jemy to, co ma niski poziom histamin- omijamy to, co długo leżało w naszej lodówce, albo co długo się rozmrażało, jemy tylko rzeczy możliwie jak najbardziej świeże. O dziwo zakazane są pomiodory i mój ukochany bakłażan. Odpadają nam wszystkie niby zdrowe kiszonki, czy dojrzewające sery jako ,,nieświeże”. Dieta całkiem ciekawa. Czułam się na niej dosyć dobrze, ale skóra miała moje starania w głębokim poważaniu (znowu 2 tygodnie działało i wróciło do swojej patologicznej normy) i niestety wkurzało mnie, że muszę sobie cały czas przygotowywać posiłki na świeżo i nie było mowy o wstawianiu resztek do lodówki na jutro, bo nie byłyby już wystarczająco świeże. Po jakimś czasie dostawałam szału na myśl o tym, że znowu trzeba ugotować kolejny posiłek, a dopiero co ugotowałam poprzedni- i to była prosta droga do nienawiści w stosunku do jedzenia. Uważam, że czynnik psychologiczny i podejście do czynności jedzenia jest nawet ważniejsze od tego co jemy, dlatego dietę rzuciłam w cholerę.
  5. Dieta o niskim indeksie glikemicznym.
    Tutaj wchodzimy już w diety, które uważam za bardziej wartościowe od poprzednich tragicznych niewypałów. Na tej diecie jadłam tylko rzeczy, które miały niski indeks glikemiczny, czyli powodowały niski wzrost glukozy we krwi. Na tej diecie nigdy nie byłam rano głodna. Dzieje się tak dlatego, że posiłek nie wywołuje w naszym organizmie skoku glukozy, który potem jest radykalnie zbijany przez nasz organizm, co prowadzi do wychylenia się tej ,,wskazówki poziomu glukozy” w drugą stronę i wilczego głodu. Moje samopoczucie było całkiem dobre, mogłam z powrotem ćwiczyć, i czasami pozwalałam sobie na jeden dzień oszukiwania, żeby wyjść ze znajomymi na miasto. Zostałam na tej diecie prawie dwa lata, bo większość lekarzy zachwalała ją jako remedium na stabilizację hormonów i wrażliwości organizmu na insulinę, co było wskazywane przez lekarzy jako źródło moich problemów z cerą. Dieta działała na skórę przez miesiąc, potem przestała. Dziwiło mnie w tej diecie, że czasami rzeczy typu czekolada czy Nutella miały niższy indeks glikemiczny niż dojrzałe banany, więc teoretycznie mogłabym je jeść. To sprawiło, że przestałam widzieć sens w tych wyliczeniach indeksu glikemicznego.
  6. Pescowegetarianizm/ peskatarianizm
    Nie jemy mięsa zwierzaków lądowych, ale jemy ryby. Ta dieta pomogła mi odżyć po półtora roku cierpień na diecie wegańskiej. Możliwość zjedzenia jajek i ryb pozwoliła mi dosłownie odrodzić się na nowo. Czytałam gdzieś pracę naukowców na temat tego, że jedzenie mięsa zwierzaków morskich jest bardzo dobre dla ludzi, którzy mają problemy z jelitami (choroba Crohna, nadwrażliwość, przeciekające jelito), bo pozwala tkankom jelit się zregenerować. Faktycznie, patrząc po sobie, na tej diecie miałam sporo energii, a i jelita przestały złowieszczo na mnie bulgotać. Czułam się bardzo dobrze, byłam też spokojniejsza psychicznie, bo mogłam zjeść ,,cały posiłek” (ryba, ziemniaki, surówka). Wpływ na cerę był raczej nijaki, znowu działało te magiczne 2 tygodnie, po czym mimo że czułam się dobrze, albo nawet i bardzo dobrze, to skóra robiła sobie ze mnie żarty. Zaczęłam się zastanawiać, że może wygląd skóry niekoniecznie jest odzwierciedleniem tego, co się dzieje w środku organizmu, szczególnie, kiedy patrzyłam na normalne buzie koleżanek, które na studiach na śniadanie jadły batonika Marsa, na obiad muffinka z kafejki, a na kolację paczkę chrupek i piwo. Ale przy diecie zostałam na kolejny rok, mając nadzieję, że w końcu coś zaskoczy. Nie doczekałam się.
  7. Dieta ketogeniczna
    Tutaj demonizujemy węglowodany- koniec z mąką, ryżem, kaszami, makaronem, a także warzywami rosnącymi pod ziemią (ziemniak, burak, rzodkiewka, inne bulwy) i rezygnujemy z większości owoców. Na tej dieci bawiłam się najlepiej, piekąc sobie chleb z mąki migdałowej, naleśniki z mąki kokosowej, i robiąc własne lody z mleczka kokosowego. Jadłam sporo tłuszczów, orzechów i wszystkiego, co w miarę kaloryczne, a ubogie w cukry i węglowodany. Prawdopodobnie taka dieta nie jest zbyt dobra dla wątroby, ale ja czułam się na niej świetnie. Na pewno nie jest to dieta dobra dla naszego portfela, bo zamiast zapchać się tanim ziemniakiem czy ryżem, musimy zjeść więcej droższego mięsa/ ryb. Mąka migdałowa i kokosowa też do najtańszych nie należą. Niemniej jednak było warto, bo moje procesy myślowe, zahamowane przez dietę wegańską na dobre cztery lata, wróciły do swojej standardowej prędkości. Odzyskałam siłę mięśni i nareszcie nie męczyły mnie codzienne treningi. Łatwo było mi też uzyskać rezultaty po ćwiczeniach. Odrosła mi większość włosów, które wypadły przez stres na studiach i w liceum (i przez dietę wegańską, będę się jej czepiać ile tylko mogę). Moja cera była zadowolona przez początkowe tygodnie, po czym znowu zaczęła odstawiać cyrki. Na tej diecie po części pozostaję do dziś, ale w złagodzonej formie. Staram się większość kalorii dostarczać z tłuszczy i wypieków z tłustych mąk z migdałów czy kokosa, ograniczając inne ,,zapychacze” jakimi są ryż, ziemniaki, makarony i chleb. I nigdy nie robiłam w ciągu dnia tak wielu rzeczy jak teraz, kiedy jem w taki sposób- energii starcza na wszystko, choć dalej jestem za chuda.
  8. Dieta niełączenia
    Ustawiłabym ją w sumie na równi z poprzednią dietą. Polega ona na tym, że możemy jeść wszystko, ale nie łączymy węglowodanów z białkami w tym samym posiłku- więc nie zjemy ziemniaków z kotletem, albo ryżu z rybą- za to zjemy placki ziemniaczane z sosem pomidorowym, a rybę/ kotleta z surówką. Poparte jest to tezą, że trawienie węglowodanów i białek zachodzi gdzie indziej i w innej formie, dlatego za bardzo obciąża nasz organizm, kiedy każemu mu trawić obie te substancje na raz. Jest to mało intuicyjna dieta, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do jedzenia węglowodanów (ziemniak, ryż, kasza, makaron, chleb) z białkiem (kotlet, ryba, szynka). Jednak czuję się po takich niełączonych posiłkach na tyle dobrze, że próbuję łączyć tę dietę z poprzednią- jem mało węglowodanów, a jeśli już je jem, to staram się robić to podczas innego posiłku niż ten, który zawiera białka. Ale tak naprawdę przestałam podchodzić do moich diet tak restrykcyjnie jak kiedyś i powiedziałabym, że stosuję się do nich tylko przez 50% czasu. Z wygodnictwa.

Niestety żadna z powyższych diet nie uleczyła mojej cery, każda działała mniej więcej dwa tygodnie, niektóre trochę dłużej, ale w ostatecznym rozrachunku wszystkie zawiodły na tym polu. Jestem zdecydowanie przeciwnikiem diet: wegańskich, wegetariańskich i tych obfitujących w dużą ilość białka, bo te pierwsze robią z człowieka spowolnione zombie, a ta ostatnia jest strasznie ciężka. W moim przypadku okazało się, że to węglowodany są nieporządaną częścią jadłospisu, mimo iż wszystkie piramidy żywieniowe stawiają je tuż u podstawy, jako najważniejsze źródło energii, które nie krzywdzi człowieka tak jak demonizowane czerwone mięso. Ale zupełnie się z tym nie zgadzam. Węglowodany cieszą się dobrą sławą, bo są tanie i ogólnie dostępne, ale tak naprawdę to mięso, ryby i dobre tłuszcze mają o wiele większą wartość odżywczą niż węglowodany- nasze puste zapychacze.

Czy wy też testowaliście jakieś diety? Dla zrzucenia wagi, zdrowia, albo ze względu na jakieś alergie? Świadomość tego, że jedzenie wpływa na nasze zdrowie jest coraz większa, niestety dietetycy sami nie potrafią dojść do porozumienia, jaka dieta jest tą właściwą. Kiedyś ludzie mieli mniej chorób cywilizacyjnych, a jedli czerwone mięso, które teraz wskazujemy jako źródło wszelkiego zła. Obecnie modne jest przerzucanie się na wegetarianizm, bo niby ma to ocalić planetę, ale z drugiej strony jak mam ocalić planetę rezygnując z mięsa, ryb (jajek i sera jeśli przejdę na weganizm), jeśli będę się czuć fatalnie i za cztery lata na takiej diecie państwo będzie musiało więcej wydać na ratowanie mnie, niż teraz wydaje na globalne ocieplenie ,,spowodowane dużą konsumpcją mięsa”? W Ameryce popularność zyskuje dieta ketogeniczna i diety naśladujące sposób jedzenia ludzi pierwotnych (idź do sklepu i kup tylko to, co znalazłbyś w lesie- mięso, warzywa, owoce, orzechy, żadnego przetworzonego chleba i paczkowanego gotowego jedzenia). Najbardziej zadziwia mnie, że prawie nikt nie ośmiela się krytykować cukru. Prędzej ludzie oskarżą mięso i gluten, ale cukier uzależnił nas tak bardzo, że mało kto go krytykuje. Pamiętam jak kiedyś koleżanka mojej mamy powiedziała, że cukier nie może być zły, bo ona ma często na niego ochotę, więc na pewno mózg jej podpowiada, czego organizm potrzebuje. Tak, uzależnionemu od narkotyków też mózg podpowiada, że potrzeba mu kolejnej dawki, najlepiej większej niż poprzednia. Wygląd na to, że tak banalna czynność jak wybranie sobie zdrowego jedzenia jest tak naprawdę strasznie skomplikowana.

19 myśli w temacie “Wszystkie moje diety

  1. Ja odwrotnie, od zawsze byłem grubaskiem 🙂 Może nie jakimś przesadnie grubym, ale zawsze te parę kilo za dużo miałem i do dziś mi to zostało 🙂 Dziś mam wiecej niż parę kilo w zapasie, ale mam tendencje do łapania kilogramów zimą… Przyznam że te wszystkie diety to nie dla mnie. Każda przede wszystkim wymaga samodyscypliny, a z tą zawsze byłem na bakier…

    Polubienie

    1. Osobiście nie wierzę, że diety pomagają schudnąć. Patrząc po ludziach na około, jeszcze nie widziałam ani jednego dorosłego, który schudł od diety. Dzieci/ nastolatki tak, ale na dorosłych wydaje się to nie działać. Jako osoba za chuda powiem, że chyba już lepiej mieć odrobinę za dużo niż za mało.

      Polubione przez 1 osoba

  2. Od ok. 14 r.ż. trenowałem kulturystykę (trochę mnie to przyhamowało ze wzrostem) więc gdzieś do 50 + nie miałem problemu z sylwetką, nawet mój „kaloryfer” nie był otłuszczony. Kłopoty zaczęły się, gdy pojawił się stres w pracy, mniej ruchu, więcej słodyczy i więcej kilogramów. Stosowałem jakąś dietę która już po 2 tyg. pozwoliła na zrzucenie 7 kg. (to dużo jak dla mnie). Dieta jednak okazała się niebezpieczna, więc ją porzuciłem, i teraz stosuję główną zasadę: „Mniej żreć”, i to działa. Uważam, że dobrze zbalansowana dieta jest wystarczająca.

    Polubienie

    1. Pozazdrościć formy!
      7 kg w 2 tygodnie to dosyć drastycznie.
      Wydaje mi się, że ,, mniej żreć ” nie zawsze działa, co jest bardzo dziwne i wbrew intuicji. Ale po moim chłopaku, który niczym wąż boa je co drugi dzień, zauważyłam, że nic mu to nie daje w chudnięciu. Ja z kolei mimo,, żreć więcej ” wcale nie mogę przytyć. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że ważna jest nie ilość kalorii, a ich jakość.

      Polubienie

      1. Tak, masz rację! Ta moja dieta zadziałała, bo można było jeść głównie chudy ser, który lubię (stąd ta dieta) warzywa, ryby. Po tygodniu dołączane były kasze, jaja, a potem można było już jeść prawie wszystko, warunek tylko, aby to były potrawy nie obrabiane termicznie i nie łączone, np. oddzielnie mięso surowe i cebula. I znów mi dopasowało, bo lubiłem tatara, nawet bez tej cebulki. Owoce morza też mi dopasowały. Coś tam jednak nie zagrało i zrezygnowałem.
        Co do tego „mniej żreć” to nie wiem, czy zauważyłaś, że pisałem o zbalansowaniu, a nie o zbilansowaniu diety. Jest w tym pewna różnica. Tę dietę „raz się je, a potem nie” znam. Ale tam chodziło nie o 24 godz. tylko o 12 godzin. Może namów Twojego boa, aby przeszdł na dwunastkę?

        Polubienie

        1. Sprawdziłam tę zbilansowaną i zbalansowaną dietę i ku mojemu zaskoczeniu, naprawdę jest różnica. Dziwne, że każdy zawsze mówi o zbilansowanej i thlko ta wersja się upowszechniła.
          Dam znać panu boa, ale chyba już przetestował wiele wariantów czasowych…

          Polubione przez 1 osoba

  3. największą uwagę na diecie skupiałem w okresach intensywnego trenowania (sztuki/sporty walki, siłownia), jednak bez psychopatii, bez żadnych fikuśnych systemów, tyle co ogólne, zdroworozsądkowe wskazania plus intuicja…
    czyli dużo białka, nie tylko zwierzęcego zresztą, zaś tłuszcze zwierzęce i cukry proste raczej wykluczone… to ostatnie jedynie tuż po sesji treningowej, to jest jedyny odpowiedni na to moment…
    obecnie ćwiczę już tylko dla czystej rekreacji, więc i dieta jest bardziej na luzie, ale umiar, zdrowy rozsądek plus intuicja to nadal bazowe zasady…
    tofu akurat lubię, tylko nie z hipermarketu, nie mam doń zaufania, dobre tofu kupuję u Wietnamczyków… lubię też miso i w ogóle wszystkie dalekowschodnie wynalazki… czasem mam jazdy na sushi i kim chee, robię je wtedy sam…
    za to mam blokadę psychiczną na małże, kiedyś ostro się nimi zatrułem, ale inne owoce morza zjem z przyjemnością…
    do wege mam obecnie stosunek neutralny… na pewno sam nie jestem wege, ale bez białka zwierzęcego też się potrafię obejść nawet przez dłuższy czas…
    p.jzns 🙂

    Polubienie

    1. Myślę, że jeśli jesteśmy zdrowi, to intuicja najlepiej nam podpowie, co powinniśmy jeść.
      Azjatyckie jedzenie rządzi! Przynajmniej jest dobrze przyprawione w przeciwieństwie do wielu vezsmakowych europejskich kuchni.

      Polubienie

  4. Jeszcze jak urzędowałem w biurze to mało kto nie był na jakiejś diecie. Rano przed recepcją stały opakowania od różnych firm cateringowych. Podczas wspólnych obiadów dziwiono się czemu jeszcze nie zdecydowałem się na taki czy inny jadłospis.

    Dawno temu, kiedy zbliżał się termin przyjęcia do szpitala to obowiązywała mnie dieta bezresztkowa. Przeważnie wprowadzano ją wcześniej niż wymagano tego na zaleceniach. Żywiłem się kisielami, galaretkami czy warzywami gotowanymi na parze. Takie pokarmy dość szybko się trawiły. Jadłem pięć razy dziennie. Czułem się rewelacyjnie.

    W trakcie tamtej diety dostawałem na przeczyszczenie. Mieszanki ziołowe były mało skuteczne. Senes rośnie w pozostałych częściach świata więc u nas był nieosiągalny. Czerwona herbata zaliczała się do produktów egzotycznych. Wypicie soli gorzkiej czy olejów wymagało powstrzymania odruchu wymiotnego. Nieprzyjemny smak pozostawał w ustach przez długie godziny. Niekiedy piekło w żołądku. Brzuch burczał niczym orkiestra. Pojawiały się bolesne skurcze. Znajoma pielęgniarka stwierdziła, że najlepsza będzie lewatywa. O dziwo czułem się po niej rewelacyjnie.

    Od tamtego czasu mam uprzedzenie do wszelkich diet bo kojarzą mi się z chorowaniem.

    Polubienie

    1. Ta dieta bezresztkowa brzmi trochę jak dieta głodowa. Ale bardziej przerażają mnie pomysły na przeczyszczenie- wydają się dosyć drastyczne.
      Trochę racja, że diety kojarzą się z chorowaniem. Rzadko kiedy ludzie decydują się na diety i ograniczenia, jeśli są zdrowi. Przejście na nową formę żywienia jest najczęściej podyktowane jakaś chorobą, nietolerancją, czy syndromem. Sama też nie kombinowałabym z dietami gdyby nie skóra. Wygodnie jest jeść wszystko i po prostu cieszyć się obiadem. To objaw, że wszystko jest w porządku.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Dieta bezresztkowa jest stosowana w przypadku problemów z jelitami bądź, jeśli te są opróżniane przed badaniami czy operacją. Jak jemy mało to siłą rzeczy te posiłki powinny być spożywane częściej. Warto też zadbać o odpowiednią kaloryczność bo człowiek staje się głody, słaby i zaczyna dojadać.

        Polubienie

  5. Przez pół dorosłego życia byłam na różnych dietach, ale najskuteczniejsze okazało się liczenie kalorii. Jadłam co chciałam, byle mieć ujemny bilans kaloryczny. Ograniczałam tylko słodycze, bo to bomby kaloryczne i dorzuciłam aktywność fizyczną np. rower.
    Co do cery, to miałam straszne problemy i od różnych dermatologów dostawałam różne mazidła i zalecenia eliminowania czegoś z diety. I tak przez 10 lat, dopóki nie trafiłam na mądrą panią dermatolog, która stwierdziła, że zewnętrzne to możemy to leczyć jeszcze długo i nieskutecznie, i wysłała mnie na badanie hormonów. Okazało się że mam hormony wystrzelone w kosmos i jak tylko je unormowali razem z ginekologiem-endokrynologiem, to problemy zniknęły. Oczywiście po odstawieniu hormonów po jakimś czasie wróciły i wtedy pani doktor sięgnęła po broń ostateczną dla takich opornych jak ja, czyli Izotek. Kuracja trwała koło 9 miesięcy i musiałam co miesiąc robić badania czy wątroba daje radę, ale efekt był powalający i w dodatku trwały.

    Polubienie

    1. Ja niestety też mam ułomne hormony- dwa z nich przekraczają maksymalny limit trzykrotnie, ale nie mam ochoty jeść tabletek antykoncepcyjnych przez całe życie, żeby utrzymywać to pod kontrolą. Też bawiłam się w Izotek- rok kuracji, niestety mama nie podawała mi ustalonej przez lekarza dawki, więc miałam wszystkie efekty uboczne, a po skończeniu kuracji wszystko wróciło. Ten lek strasznie wyrypuje jelita, dlatego teraz próbuję ogarnąć cerę samodzielnie, ale niestety efekt jest zerowy.
      Gratuluję, że Tobie się udało- problemy skórne potrafią uprzykrzyć życie. Oby już nigdy nie wracały!

      Polubienie

Dodaj komentarz